Przy drugim ołtarzu podczas dzisiejszej procesji został rozdany jej uczestnikom chleb. Kilkadziesiąt bochenków świeżego chleba "zabezpieczyła" wspólnota neokatechumenatu. Jeszcze przed samą procesją był dylemat kiedy, kto, i jak ma go rozdać. Miałem wielką ochotę wyręczyć ministrantów w powierzonym im zadaniu. I tak też się stało. Najbardziej ucieszyły mnie dwie sytuacje, w których podarowany kawałek, dosłownie kęs, chleba wywołał uśmiech na poważnej twarzy. Pomyślałem wtedy o samej procesji. Przecież najważniejszy jest Pan Jezus. To On powinien przywracać ten uśmiech, a nie podarowany, zwykły chleb. Wyobraziłem sobie przez chwilę procesję, w której kapłan niosący Ciało Chrystusa przeciska się przez tłum. Ze wszystkich stron jest oblegany. I każdy, kto tylko chce może się go dotknąć.
Ale gdy tak myślałem czoło procesji się oddalało. Ja zostałem z okruszynami na samym końcu.
Z tych medytacji trzega było szybko wrócić na ziemię, bo zepsuł się samochód z nagłośnieniem. Gdy znalazło się kilku chętnych mężczyzn do popchania busa okazało się, że może on jednak się przemieszczać. Ale przez chwilę, w tym konkretnym miejscu procesja nabrała charakteru rzeczywistego orszaku, który towarzyszył Panu Jezusowi.
Dobrze, że On szedł na początku i nie wiedział, ani smutnych twarzy, ani popsutego busa.
Dobrze Księdza zobaczyć, choć na zdjęciu :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń