czwartek, 30 sierpnia 2012

Anioł przemienił serce

Bezpośrednio po spotkaniu z ks. Biskupem w sprawie zbliżającej się wizytacji miałem udać się na spotkanie z dyrekcją jednej ze szkół. Na chwilę wszedłem do sklepiku przy Kurii. Chciałem kupić jakąś ikonę. Myślałem o Maryi. Ale akurat nie było. Więc w moich rękach i pamiątkowej torbie znalazła się ostatecznie niewielka ikona Anioła. Z tą ikoną ruszyłem na spotkanie. Spodziewałem się raczej trudnej rozmowy. Na Mszy świętej z okazji rozpoczęcia nauki w minionym roku z tej szkoly było zaledwie 7 uczniów. O zakończeniu już lepiej nie mówić. W tym roku została już wcześniej podana uczniom godzina Mszy świętej, która raczej nie rokowała większej frekwencji. Społeczność tej szkoły w czasie wakacji przeżyła odejścia do Domu Ojca ucznia z klasy trzeciej oraz nauczycielki. Do tych wydarzeń nawiązałem w rozmowie, zapraszając jednocześnie na Mszę świętą w intencji tych osób. Anioł zrobił swoje. Mamy nie jedną, ale dwie Msze święte. I wielkie prawdopodobieństwo, że dogodna godzina będzie sprzyjać obecności większości uczniów. Liczę także na nauczycieli.
Muszę zdobyć więcej tych aniołów :)

środa, 29 sierpnia 2012

Ile tego życia?

Dobry kawałek serca zostawiłem w czasie różnych spotkań z młodzieża. Soleczniki z wileńszczyzny mają tutaj szczególne miejsce. Nie planowałem dzisiejszego spotkania z przyjaciółmi zza wschodniej granicy. "Ile tego życia" - po raz kolejny padły te słowa z ust Iriny. To ona pierwsza zwróciła mi kiedyś uwagę na zbyteczny pośpiech. Trzeba mieć czas dla przyjaciół. Trzeba mieć czas, aby się zatrzymać i nie koniecznie samemu popatrzeć na teraźniejszość.
W tym zabieganym, przedwizytacyjnym dniu znalazłem czas na spotkanie z młodym małżeństwem. Na kolejne już zaproszenie wypadało odpowiedzieć. Pan Bóg dał nam czas radości, dla mnie wytchnienia i doświadczenia jego miłosierdzia. Istota powołania małżeńskiego i kapłańskiego jest wręcz taka sama: Miłość. Stąd jest taka przestrzeń, w której możemy wzajemnie się ubogacać. Gdyby z takich pojedyńczych spotkań miało zrodzić się duszpasterstwo małżeństw to nie widzę problemu. W końcu, ile tego życia?
To był naprawdę piękny dzień.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Pożegnałem dotkniętą parafiankę....

Czekałem od tygodnia na mojego "apostatę". Ale modlitwa obecnych na Mszach świętych parafian przyniosła skutek... Jeszcze się nie pojawił. Za to dziś, w pewnym sensie pożegnałem się z parafianką.
Zmiana w rozkładzie Mszy świętych mogła zrodzić różne odczucia. Nie spodziewałem się, że tak mocne. Przepraszałem, tłumaczyłem, i prosiłem o zrozumienie dobrych intencji, które stoją za tą zmianą. Zmiana dotyczy głównie propozycji duszpasterskiej dla rodzin z małymi dziećmi. Wychodząc im na przeciw, i będąc w sumie sprowokowanym przez nich wprowadziłem zmianę dotyczącą godziny Mszy świętej z udziałem dzieci. To niestety pociąga za sobą konsekwencje. Suma w południe.
Okazuje się, że dla niektórych osób będzie to kolidować np. z koncertem w "Różance". Moja rozmówczyni stwierdziła: "odchodzę do Serca". Pewnie będę musiał uprzedzić szczecińskich chrystusowców, żeby dostawili ławki na sumie o 10-tej. Przeprosiłem ją bardzo i prosiłem o wybaczenie. Oczywiście nie chciałem jej za wszelką cenę zatrzymywać. Ale chciałem, aby opuszczając parafię czyniła to z pokojem w sercu.
Pewnie to nie koniec głosów niezadowolenia. Czy opinie osób zadowolnych zdołają wynagrodzić gorycz pozostawioną przez rozczarowanych?

sobota, 25 sierpnia 2012

Oprawa muzyczna na ślubie

Na początku miało być "Ave Maria". Jednak z powodu innych konkurencyjnych i koniecznych obowiązków zabrakło wystarczająco czasu na próby. Zdecydowaliśmy, że zaśpiewam "Panis Angelicus". Akompaniament wykonał ks. Mariusz Kowalski. A wszystko stało się na ślubie Kasi i Marcina. O tym, że lubię śpiewać nie muszę nikogo przekonywać. Na ślubie miałem taką okazję po raz pierwszy. Na początku wszystko wyglądało jak żart z mojej strony. Ale ponieważ narzeczeni byli bardzo szczerzy i bezpośredni z mojej strony nie mogło być inaczej.
Test łacińskiej pieśni (w odnalezionym tłumaczeniu) w języku polskim przedstawia się następująco:
Chleb anielski staje się chlebem ludzi,
chleb niebiański kładzie kres zapowiedziom,
co za przedziwna rzecz: spożywa Pana
biedak, sługa i nędznik.

"Spożywa Pana biedak, sługa i nędznik". Wczoraj spotkałem "biedaka", który zdecydował, że jednak przez kilka może, kilkanaście lat nie będzie "spożywał Pana". Modlę się za Niego.
Jest taki głód, którego nie zaspokoi żaden pokarm tylko Eucharystia.
Kasia i Marcin zasiedli do Stołu Pańskiego, gdy w tym samym czasie ktoś inny od niego odchodził...
A miejsca są dla wszystkich.

Sercem w celach śmierci w Dreźnie

Nie zawsze można być tam, gdzie się chce. Takie już życie jest. 24 sierpnia minęła 70 rocznica męczeńskiej śmierci Poznańskiej Piątki. Błogosławieni Oratorianie zostali uformowani w duchowej szkole świętego Jana Bosko. Ich wiara w Boga oparta była na prostej, ale zarazem głębokiej pobożności. Kolumny dwie: kult do Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie oraz nabożeństwo do Maryi Wspomożycielki to mocny fundament ich zawierzenia Bogu.
Cofam się kika lat. W pamięci mam Eucharystię sprawowaną w celi śmierci drezneńskiego więzienia, w którym dobiegały końca ostatnie chwile życia naszych Bohaterów. Tam zostały napisane tzw. Listy spod gilotyny (można je odnaleźć na stronie: www.wiernidokonca.pl). Mszę świętą sprawowaliśmy razem z księdzem Jarosławem Wąsowiczem i grupą pilskiej młodzieży. Jako wychowawcy chcieliśmy pokazać młodym, na czym mają opierać swoje życie. Eucharystia i Maryja. Tak uczyniła Piątka. Nie było jednak sukcesu wychowawczego. Albo młodzież nas nie zrozumiała, albo nasze emocje były tak wielkie, że nie wyczuliśmy prawdziwej atmosfery tego wydarzenia. Większość młodzieży nie przystąpiła do Komunii. Trudno było mieć do nich żal. Z tego faktu wyciągnąłem między innymi wiosek, że moja miłość do Eucharystii jest jeszcze zbyt mała. Że to ja za mało potrafiłem pokazać, jak mocnym fundamentem jest Jezus Chrystus.
Piątka Poznańska miała widocznie większe szczęście do wychowawców. Ich największą radością w godzinie śmierci było pojednanie się z Bogiem, przyjęta Komunia święta i świadomość faktu, że odchodzą z tego świata w miesięczne wspomnienie Wspomożycielki.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Wystarczy, że jesteście młodzi, abym was kochał

To zdanie księdza Bosko powraca do mojej pamięci, gdy myślę o wczorajszym spotkaniu z młodzieżą na jednej z ulic naszego osiedla. Jest jeszcze ciepło, więc nawet po 21 można spotkać grupkę młodych ludzi np. na murku przy przystanku autobusowym. Na wieczorny spacer udaliśmy się tym razem z Marcinem i Anią. Dużo rozmawialiśmy o powołaniu do małżeństwa. Do momentu, w którym musiałem i ja uświadmić sobie piękno mojego powołania. To młodzież, którą mam kochać.
Nie zdziwił mnie fakt, że nie zostałem rozpoznany przez młodych, bo w końcu jestem tutaj zaledwie od 53 dni. Zaskoczył mnie jednak Norbert, który pamiętał nawet moje imię. Nie wiedział, że jestem tu na stałe. Wspominał dawne czasy z Oratorium, wspólne zabawy. Wtedy był jeszcze małym dzieckiem, a teraz sprawia wrażenie dorosłego, który po całym dniu pracy "odpoczywa" z butelką piwa (chyba nie jedną) w gronie gimnazjalistów. Z poznanej grupy obiecałem zapamiętać imię Nikoli, która jest dopiero w pierwszej klasie gimanazjum. Była jeszcze jej koleżanka i dwóch innych chłopców, z których jeden przyznał się, że należy do SALOS-u.
Mam nadzieję, że nie było to nasze ostatnie spotkanie. Bardzo prosiłem, aby jak Norbert "dojdzie do siebie" żeby mnie odwiedził, bo przecież mamy wspólnie co wspominać. A przy okazji prozmawiać o teraźniejszości i przyszłości.
Bardzo chciałbym ich zabrać na BOSKI FESTIWAL do Trzcińca. To właśnie dla takiej młodzieży jest to spotkanie. I wiem, że takiej młodzieży jest jeszcze więcej na naszym osiedlu.

środa, 22 sierpnia 2012

Jest tylko jedna Królowa

I nie ma innych. Jedyna Królowa, która przemierzała drogę życia śladami naszego Króla.
Dzisiaj w Ewangelii podły poruszające mnie od kilkunastu tygodni słowa. Ponieważ nie ja pierwszy je usłyszałem, więc staram się zrozumieć, co spowodowały w sercu Maryi.
Przyjąć Wolę Bożą. Może z początku wydawać się przykrym obowiązkiem. Muszę ją wypełnić, aby nie zasmucić Ojca Niebieskiego. Pogodzony z losem człowiek w końcu zdaje się odpowiedać: nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie. Ale to jeszcze nie jest ostatni krok w przyjmowaniu Woli Bożej. Jest jeszcze ten, w którym człowiek już niczego nie pragnie tylko tej Woli, swojej już nie posiada. Jedynym pragnieniem jest Boże pragnienie.
Słowa Archanioła skierowane do Maryi stały się słowami Konsekracji. Wypowiedziane: "Fiat" było owocem, głosem zstępującego na Maryję Ducha Świętego. Osłoniona Mocą Najwyższego już się nie lęka, ale z radością w sercu pragnie Bożych pragnień.
Taka jest nasza Królowa, która stoi po prawicy naszego Pana i Króla.
Matka podobna do swego Syna.
Matka życia Bożego w sercu zalęknionym.


Dziś zostawiłem u Jej stóp
niepewne jutra serca zakochanych, którzy już zmęczyli się miłością;
serca samotne stęsknione za bliskością umiłowanej osoby;
serce alkoholika, którego życie oblewa łzami rodzona matka.

I znów nie miałem kwiatów.

Czy stanie się cud Kany Galilejskiej?
Czy młodzi się pokochają? Samotni odnajdą siebie? A wódka stanie się wodą, przez łzy matki?

Ile tych stągwi czeka na cud przemiany?

wtorek, 21 sierpnia 2012

Ruszyła "Betania"

Betania to miejsce ulubione przez Pana Jezusa. Dom Marty, Marii i Łazarza stał zawsze otworem dla utrudzonego Pielgrzyma. Jezus z pewnością lubił tam nie tylko pouczać dziewczyny o ich różnych drogach uświęcenia codzienności. To miejsce mogło być również świadkiem radości dzielonej z przyjaciółmi. Od kilku lat przy Salesianum (kiedyś się wytłumaczę z tej nazwy) gromadziła się młodzież pragnąca w duchu takiej przyjaźni, dzielonej z Chrystusem, przeżywać swoją codzienność.
Dzisiejsza obeności ks. Dominika dała sposobność, aby "młodzieży" przedstawić nowego pasterza wspólnoty. Stało się to na 8 piętrze bloku przy ulicy Matejki. Żeby było śmieszniej zamiast na Matejki trafiłem z ks. Mariuszem najpierw na ulice Moniuszki. O tyle sympatycznie, że daliśmy czas, aby wspólnota nacieszyła się księdzem Dominikiem. Pewnie jeszcze pozostał niedosyt, ale jego drogi mają szansę jeszcze nie raz przecinać nasze okolice.
Bóg dał nam to spotkanie. Mogliśmy - trzej salezjanie - uklęknąć przed młodzieżą i prosić ich o modlitwę za nas. To wielki dar ich kochających serc. Nawet gdyby nikt z nich nie dotarł na pierwsze spotkanie Betanii w Salesianum, to chociażby dla tej modlitwy warto było odbyć drogę od Moniuszki do Matejki. Malarz dźwięku i malarz obrazu. Nowy pasterz Betanii to także malarz. I dźwięku i obrazu. Słyszy dźwięki i mówi obrazowym językiem. Jak ksiądz Bosko. Bo to przecież salezjańska wspólnota.

Odprawiłem Mszę na Krakowskim Przedmieściu

Oczywiście nie na ulicy, ale w kościele pw. św. Józefa. Niedzielna Eucharystia nie zgromadziła wielu wiernych. Możliwość wyboru spotkania z Chrystusem w licznych warszawskich świątyniach sprawia z pewnością, że do kościołów rektoralnych przybywają sympatycy, ofiarodawcy intencji lub przypadkowi katoliccy turyści. Sympatyczne powitanie przez brata zakonnego w wejściu świątyni zadecydowało, że właśnie tam przeżyłem z Przyjaciółmi niedzielne spotkanie z Panem Jezusem.
Ze zdziwienia rodzą się nowe pomysły lub głębokie refleksje. Nie wiem, czy to będzie jakiś nowy pomysł, może tylko refleksja. Zdziwił mnie fakt, że po słowie Bożym, tak mocno zachęcającym do przyjmowania Komunii Świętej, dwóch usługujących do Mszy świętej alumnów nie przyjęło Eucharystii. Domyślałem się, że pewnie już byli np. godzinę wcześniej. Przepisy liturgiczne zezwalają na kolejną Komunię, jeżeli jest się za drugim razem na całej Mszy świętej. Szczególnym uczestnikiem Mszy świetej jest służba. Zwłaszcza taka "na dyżurze". Czy ludzie zwrócili uwagę na "nieprzystąpienie" do Komunii świętej służby liturgicznej? Nie wiem, ja na pewno tak. Moment przyjmowania Eucharystii ma znaczenie dla zgromadzonej wspólnoty. Jest świadectwem jedności w Chrystusie. Ja na miejscu tych braci nie wahałbym się przystąpić nawet i trzeci raz do Komunii Świętej z uwagi na ten wymiar zjednoczenia. Spożywamy jeden Chleb i pijemy z Jednego Kielicha.
Mogłem swoje refleksje (nie wiem, czy głębokie) pozostawić dla siebie. Ale nie wytrzymałem i podzieliłem się z klerycką młodzieżą. Czy przejeli się tą uwagą? Może.
Jezus tego dnia chodził po Krakowskim Przedmieściu i chciał odwiedzić, jak najwięcej ludzkich serc. A gdyby, do niektórych zajrzał i z dwa, trzy razy to z pewnością nie zaszkodziłby tym sercom, ani tym bardziej nie umniejszyłby swojej do nich miłości.

sobota, 18 sierpnia 2012

Pogoń wygrała 4:0

Wynik raczej zaskakujący. Mecze szczecińskiej drużyny zawsze powodują ożywienie okolic naszego kościoła. Bliskość stadionu sprawia, że chcąc nie chcąc udziela się nam atomosfera igrzyska sportowego.
Klimatu tego zakosztowaliśmy z ks. Mariuszem, gdy spacerowaliśmy po osiedlu. Mijaliśmy kolejnych kibiców. Mój towarzysz bardzo odważnie kolejne napotykane osoby pozdrawiał staropolskim: "Szczęść Boże". Niestety nie wszystkie okrzyki pasowały do tego pozdrowienia. W końcu zatrzymaliśmy się przy grupie kibiców Pogoni, którzy na mecz przyjechali ze Stargardu. Zmęczeni kibicowaniem łapali oddech na jednym z chodników. Nie często ma się okazję porozmawiać z dwoma księżmi na raz. Żadna z trzech par nie żyła w sakramentalnym małżeństwie. Ale wszyscy byli przyjaźnie nastawieni do Boga, może trochę mniej do Kościoła, a jeszcze mniej do księży. Rozmowy dotyczyły nierozerwalności małżeństwa, odłożonego bierzmowania, nieprecyzyjnego prowadzenia kancelarii przez księży. Na koniec zostawiliśmy na siebie namiary, deklarując pomoc w razie "w".
Dobrze, że Pogoń gra. Jeszcze lepiej, że wygrywa. Pewnie inaczej potoczyłaby się ta rozmowa, gdyby zabrakło na początku tej spontanicznej radości z wygranego meczu.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Spotkałem duchowe dziecko Palikota

Ilość spotkanych osób w tym ostatnim dniu była znowu niesamowita. Ale opiszę to spotkanie, które wydaje się być największym wyzwaniem duszpasterskim. Zgłosił się do mnie młody, dwudziestoparoletni chłopak, który wyraził chęć "wypisania się" z Kościoła. Nie wiem, czy go zaskoczyłem, ale odpowiedziałem: "dobrze", by podjąć z nim dialog. W przygotowanym piśmie zawarł między innymi stwierdzenie o fakcie, że "Boga nie ma".
Jestem przekonany o trafności stwierdzeń zawartych w Biblii. "Mówi głupi w swoim sercu: Boga nie ma". Mój rozmówca, aby mnie upewnić o swojej kondycji napisał te słowa wersalikami. Już nie wiem jakie, ale pewne przysłowie mówi, aby nie kłócić się z głupim, by stojący obok, nas ze sobą nie pomylili. Więc kłócić się nie będę. Mój apostata przyjdzie niebawem z dwoma świadkami swojej apostazji. Zastanawiam się, jakie miejsce wybrać na podpisanie tego aktu. Na pewno nie kaplicę. Na razie myślę, o kancelarii budującego się kościoła. Takie miejsce będzie wymowne. To jeszcze bardziej zmobilizuje budowniczych, aby jak najszybciej zwięczyć to dzieło. Ale za nim do tego dojdzie zaproponuję całej wspólnocie parafialnej modlitwę w jego intencji. Może się jeszcze chłopak zastanowi...

środa, 15 sierpnia 2012

W klimacie Ain Karim

Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przyniosła wiele niespodzianek (tak, jak na ostatni dzień przystało). Jedną z nich było spotkanie z Julią Dębowską. Podaję nazwisko bo jest w pewnym sensie osobą publiczną. Na Youtubie można znaleźć materiały z jej występami. Razem z mamą na chwilę zawitały do Polski, by między innymi poprosić Maryję Wspomożycielkę o pomoc.
Jak do Ain Karim dzisiaj do Szczecina na wieczór i noc zawitała kopia Cudownego Wizerunku Jasnogórskiej Wspmożycielki. Do swej krewnej Elżbiety Maryja przybyła, aby jej usługiwać. A wraz z posługą przyniosła pod sercem Syna. "Matka mojego Pana przychodzi do mnie". Nie inaczej jest i dziś. Matka naszego Pana przybyła do nas. Jak serce Elżbiety - Jej przybycie porusza i nasze.
Julka pewnie teraz razem z mamą prosi o łaskę uzdrowienia. I może zrozumie, że w tym niezwykłym spotkaniu może otrzymać o wiele więcej niż poprosi.

Byłem wieczorem pokazać się Matce Bożej.
Jeszcze przed 1991 rokiem miałem możliwość powiedzenia kilkunastu zdań w czasie pożegnania kopii obrazu Jasnogórskiego w Dębnie. Nie wiem, jak to się stało, ale zachowała mi się kartka z tym tekstem, który teraz zacytuję:
"Maryjo! Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że wizyta Twego Cudownego Wizerunku w naszej parafi przyniosła wiele przeżyć, wrażeń ale również i zobowiązań. Chciałbym teraz w czasie tego pożegnania przedstawić Ci obietnice tych wszystkich młodych ludzi, którzy znaleźli czas, aby czuwać przed Twoim wizerunkiem, aby spotkać się z Twoim Synem w Eucharystii.
Obiecujemy Ci, Maryjo, że będziemy starali się być nieustannie przy Tobie i Twoim Synu, że będziemy stale troszczyć sie o tę Miłość, którą nas otaczacie.
Obiecujemy Ci Matko, że będziemy pamiętać o tym spotkaniu, o tych wszystkich przeżyciach, które ono przyniosło.
Nie zapomnimy o słowach Ojca świętego: Jesteście przyszłością Narodu.
Nie zawiedziemy Ciebie Maryjo.
Obiecujemy Ci także, Matko Zbawiciela, że będziemy czuwać. Może miejscem czuwania nie zawsze będzie kościół, ale zawsze będzie nim nasze serce. Będziemy czuwać nad tym, aby w naszych młodych sercach było zawsze godne miejsce dla Ciebie i Twojego Syna.
I będziemy czuwać, już teraz jako bardzo młodzi ludzie, aby być zawsze gotowymi na przyjście Twojego Syna.
Przyjmij Pani Jasnogórska te nasze młodzieńcze zobowiązania i swoją matczyną dłonią pobłogosław swym dzieciom. Pozostań z nami Maryjo! (Dębno-Peregrynacja)".

Coś z tego nie straciło na ważności.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Spotkałem wierzącego biznesmena

Miałem na dziś umówione spotkanie z dyrektorem pewnej firmy zajmującej się ogólnie rzecz biorąc finansami. Kilka dni temu zdziwiło mnie, że sam do mnie zadzwonił, aby potwierdzić termin spotkania. Może pomyślał, że pani menadżer robi sobie z niego żarty umawiając go z księdzem na spotkanie. Nie zdążyłem zapytać o jego myśli. W czasie spotkania okazało się, że swoją funkcję wypełnia od kilku zaledwie dni i pierwszym oficjalnym spotkaniem na tym nowym stanowisku było to ze mną. Taki niezwykły zbieg okoliczności. W moim rozmówcy odnalazłem człowieka wierzącego, który potrafił zacytować całą Ewangelię z ostatniej niedzieli. Pamiętał również o Eliaszu z pierwszego czytania. On żył tym słowem, a słowo żyło w nim i jak ewangeliczny "zakwas" przenikało jego codzienne życie.
W moich najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Nie wiem, jak potoczy się wątek, który mnie doprowadził do tej rozmowy. Sam już nie jestem pewien, co powinno być celem tego spotkania, gdy już ono się skończyło.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Chyba sie zdenerwowałem, więc...

Wspomnę wczorajsze fajerwerki. Pewnie nie wszyscy wiedzą, że Szczecin ma swój festiwal w tej dziedzinie rozrywki. To takie igrzyska dla "ludu". Nawet memoriał Kusocińskiego na Litewskiej nie zgromadził takiego tłumu. Tam była prawdziwa rywalizacja, ludzki pot i łzy. Tutaj tysiące złotych wystrzeliwane w ramach "wybuchowej rywalizacji". Znajomy (tutaj uśmiecham się do Krzysztofa, który jako nieliczny śledzi mój blog) stwierdził, że to kolejny taras z budowy naszego kościoła jest spalany w ramach pokazu. Zawsze boję się przeliczania na pieniądze rzeczy nie do wycenienia. Nie da się wycenić radości tłumu. I pewnie takie imprezy są potrzebne. Ja przy okazji zastanawiałem się, ilu z tych ludzi było w niedzielę na Mszy świętej? Ilu zapragnęło pokazać dzieciom największy cud - Eucharystię? A teraz nie respektując rytmu ich życia ciągną je na nocny pokaz sztucznych ogni.
Wracając do dzisiejszego zdenerowania... to dotyczy osób, którym w jakiś sposób zaufałem. Wiem, że mogą mnie jeszcze bardziej oszukać i wykorzystać, ale tak chyba dzieje się z każdym, który poświęca dla Miłosci wszystko - pogardzą nim tylko. Więc pozwolę się oszukać, i wybaczę, bo w końcu to ostatni dzień mojego życia.

sobota, 11 sierpnia 2012

Pogrzeb, chrzest i ślub...

Taka niezwykła kumulacja przydarzyła się dzisiaj, w tym szczególnym dniu.
Pogrzeb przeżyłem z rodziną, o której ktoś kiedyś napisał, że to "wzorowa rodzina". Córka i zięć Zmarłej to nasi byli wychowankowie z salezjańskiej szkoły. Rodzina i przyjaciele wypełnili połowę naszej świątyni. Jeszcze nie raz się spotkamy na Eucharystii, aby modlić się i dziękować za życie i cierpienie ich Bliskiej.
Również rodzina ochrzczonej parafianki zebrała się w niemałej grupie. Tutaj atmosfera była inna. Nawet interwencja kościelnego nie była skuteczna, aby wprowadzić "drobinę" więcej powagi do świętego miejsca. Jak się czasami zdarza, także i tym razem rodzice nie byli jeszcze małżeństwem. Ale za to ojciec ochrzczonej dziewczynki postanowił w tym dniu oświadczyć się jej mamie. Będzie dziewczyna wspominać w jednym dniu rocznicę swojego chrztu i zaręczyn rodziców.
No i wreszcie ślub. To kolejna para, która jak nowożeńcy z Kany Galilejskiej zaprosiła do swojej miłości Jezusa Chrystusa. Życzyłem im, aby jak ewangelicznego pana młodego również i ich ktoś kiedyś pochwalił za to, że dobre "wino" miłości małżeńskiej zachowali do kolejnych jubileuszów.

Wszystkim wydarzeniom towarzyszyła Msza święta i ludzkie łzy... Nie pozbierałem wszystkich, ale chociaż kilka zaniosę przed Boży tron.

piątek, 10 sierpnia 2012

Wróciła pani Krysia

Niespodzianki bywają miłe. Nie spodziewałem się powrotu pani Krysi. Myślałem, że pozostaną po niej tylko kwiaty przed naszą kaplicą. Ponieważ zależy jej na wielkiej anonimowości, więc chyba już o niej więcej nie będę pisał.
Niespodzianką był również krótki spacer po morskim brzegu. Jadąc do Międzywodzia obawiałem się, czy przypadkiem nie będę wyróżniał się zbyt ciepłym strojem. Niestety nie byłem jedyną osobą, która w przeciwdeszczowej kurce łapała cenny jod w swoje płuca. Mój współbrat rozpoczął pobyt w sanatorium, a ja mogłem powrócić do domu.
Temat posta nie daje mi spokoju. Pani Krysia przyznaje się do swojego pracoholizmu. Jej akcja z dekoracją kościoła przed ślubem chrześniaczki nie ustępuje w niczym skomplikowanym manewrom oddziałów specjalnych. Kwiaty kupione na końcu Jagiellońskiej w Szczecinie, sprzątanie i dekoracja światyni w okolicach Wrocławia, "niezdążenie" na ślub i późniejsze sprzątanie - "bo ksiądz kazał". Jak ja mogłem myśleć, chociaż przez chwilę, że jestem zapracowany.... :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Byłem na wakacjach

Nazwa "wakacje" jest trochę na wyrost. Ale jakby nie patrzeć miałem możliwość spojrzenia na Szczecin z innych perspektyw.
Pierwszą z nich była parafia w Nakle. Tam, pożegnaliśmy Mamę naszego współbrata Leszka. Msza żałobna odbyła się w kościele, który zainteresował mnie swoimi wymiarami. Ponad 20 metrów wysokości od podłogi do sufitu. Chciałbym już widzieć sufit naszego szczecińskiego Sanktuarium św. Jana Bosko. ...
Moje "wakacje" objęły krótkie spotkanie ze współbraćmi w Pile. Odwiedziłem również krewnych w Budzyniu. Mam tam swój pokój w mieszkaniu nestorki naszego rodu - Cioci Heleny. Jak zwykle kochana Ciocia chciała mnie ugościć czymś "wileńskim". Tym razem był to "grzybek litewski" na śniadanie. Pomimo wielokrotych wizyt na Litwie i Wileńszczyźnie byłem zaskoczony przyrządzonym daniem. To nieprawdopodobne jak nazwa potrawy może pasować do niej samej.
Na budzyńskim cmentarzu zmówiłem wieczorny pacierz. Ku mojemu zaskoczeniu, co drugi grób rozświetlały płonące znicze. Szczerze mówiąc nie znam bardziej zadbanego cmentarza. Na tym cmentarzu jest cały "las", którzy przesadzony z wileńszczyzny na tzw. ziemie odzyskane, tutaj znalazł miejsce spoczynku. Babcia, jej siostra, brat. Prababcia, której oczywiście nie mogłem znać. Dziadek w tym gronie znalazł się dzięki ekshumacji po blisko 40 latach od śmierci. Czasami żałuję, że nie ma tam grobu moich rodziców.
W drodze powrotnej odwiedziłem Kasię i Roberta. Tak przypadkowo, akurat dokładnie w ósmą rocznicę ich ślubu (dobrze, że są kalendarze w telefonach). Tak często ich obmawiam, że tym razem już nic nie powiem. Tylko tyle, że trójka ich dzieciaków rośnie jak na drożdżach. W Gorzowie znalazłem jeszcze chwilę, aby pomodlić się i pobłogosławić Barbarę i jej męża. Spotykamy się cyklicznie, raz na osiem lat. ;) Ale wiem, że każdego dnia pani Basia modli się za mnie.
No i jestem znowu w domu... w Szczecinie.

piątek, 3 sierpnia 2012

Myślałem o małżeństwie

Wszystko przez S. i P. (nie wiem, czy by sobie życzyli publikacji swoich imion) oraz przez inną parę, troszkę starszą. Dwie pary pragnące, aby Pan Bóg uświęcił ich miłość. Jeden ślub ma się odbyć "jak najszybciej" i to wcale nie z powodu nowego życia, którę się poczęło. Drugi związek ma jeszcze sporo miesięcy, aby przygotować się do tego szczególnego dnia.
Moje myśli o małżeństwie pobiegły dziś w kierunku znaczenia właściwej hierarchii osób. O ile proste jest zapytanie wprost narzeczonego: "Kto jest na pierwszym miejscu w jego życiu?", o tyle trudniej zrozumieć odpowiedź: "Bóg", gdy obok siedzi narzeczona i z tęsknotą czeka na odpowiedź. Pierwsze miejsce Jezusa w sercu małżonków ułatwia im nie tylko pojednanie się z Bogiem, ale  przede wszystkim pomaga odnaleźć drogę do zgody w codziennym budowaniu przyszłości.
Nie wiem, tylko czy młodzi młodzi i młodzi, troszkę starsi tak będą chcieli żyć. Czy zaryzykują swoje wspólne szczęście powierzająć się całkowicie Panu Bogu.

P.s. Dzisiaj Pan Bóg podłał kwiatki posadzone przez panią Krysię, a przy okazji podlał świeży beton na budowie.

Poprowadziłem trzy pogrzeby

Pan Stefan, Pani Marianna i Pani Wanda. To ich dziś pożegnałem wspólnie z bliskimi. Każde pożegnanie było inne. Dwa połączone z Eucharystią.
Ilekroć zaczynam taką Mszę świętą liczę na pełny udział jak największej ilości obecnych osób. Liczę, liczę. No i często się nie doliczam. Nie powiem, że to tym razem się wydarzyło. Czasami próbuję sobie wyobrazić, np. babcię, która przez kilkanaście lat czyniła cuda dla swoich kochanych wnuczków. Wspierała duchowo i materialnie. Była zapewniana laurkami pisamymi i mówionymi o tym, że jest najukochańszą babunią. A gdy przychodzi dzień pożegnania to te same wnuki, nie mające żadnych obiektywnych przeszkód, nie zdobywają się na odwagę, aby przystąpić do spowiedzi i przyjąć Komunię Świętą. Co ta babcia, lub dziadek powie tym wnukom, kiedy będzie im za kilkadziesiąt lat otwierał bramy "domu Ojca" razem ze świętym Piotrem? No i co oni im odpowiedzą?
Do tematu pogrzebu wrócę jeszcze, ..., jak dożyję.