czwartek, 28 listopada 2013

Mól i rdza niszczy, a złodziej kradnie...

Kolejna kradzież. Złodziej nawet nie wiedział, że najcenniejszą ukradzioną rzeczą wcale nie była spawarka. Był nią choćby ten "święty spokój" i poczucie bezpieczeństwa, że wszystko jest pod kontrolą. Ukradł jeszcze dwie godziny przeglądania monitoringu. A to na czym mu najbardziej zależało w końcu porzucił pod płotem, bo nie miał siły jej przerzucić. Na pocieszenie wieczorem moje oczy odnalazły w Piśmie świętym słowa o molu, rdzy i złodzieju. "Gromadźcie sobie skarby w niebie". Ten złodziej dobrze się wpisał w atmosferę ostatnich dni roku liturgicznego. Nasze skarby są w niebie, nie na ziemi. Ale w sumie to złodziej też w końcu mógłby zacząć gromadzić sobie skarby w niebie, a nie przez płot... Jak się spotkamy to mu to powiem.

niedziela, 24 listopada 2013

Piotr jest już w Domu

Już mija czwarty dzień od pogrzebu Piotra. Nie udało się zatrzymać choroby. Nawet przyjęty sakrament małżeństwa nie stał się magiczną różdżką. Może to jest jakaś autosugestia, ale przez te ostatnie chwile jego życia wytworzyła się między nami jakaś więź. Pewnie za krótki czas, aby nazwać to przyjaźnią. Pomimo jego odejścia wyczuwam opiekę i pomoc z jego strony. Kilka przyziemnych (dosłownie) spraw nabrało sensownego kształtu. Nasze spotkania z Piotrem, gdy jeszcze miał siły, najczęściej miały miejsce gdzieś w okolicach budowanego kościoła. Tutaj krzyżowały się nasze drogi. Tutaj rozmawialiśmy o krzyżu i nadziei. Dzisiaj to taki mały zaułek cierpiących z nadzieją i wierzących w miłość, której śmierć nie rozdzieli. To jest Twoje miejsce, Piotrze, przy naszym Sanktuarium.

piątek, 8 listopada 2013

Ślubowali do końca życia

To nie była zwykła para i ślub też nie mógł być zwykły. Aby złożyć sobie przysięgę małżeńską spotkali się, jak zwykle w domu. Kilka lat znajomości sprawiło, że nie musieli się zbytnio stroić. Panna młoda nie zdążyła założyć welonu i uszyć pięknej sukni. Pan młody też o garnitur się nie postarał. Przystrojeni w Boże Miłosierdzie, w obecności dorosłej córki i serdecznej sąsiadki wypowiadali te niby dobrze znane słowa. "Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci". Panu młodemu łatwiej było to powiedzieć, był pierwszy. Pannie młodej słowa zatrzymały się w gardle. A może zbyt wiele łez popłynęło i na chwilę słowa w sercu się zatrzymały, aby tam nabrać siły i mocy. Łez było wiele. Pomieszały się. Szybko postępująca choroba nowotworowa nadała dynamiki temu co jeszcze nie tak dawno wydawało się dalszą przyszłością. Zdążyliśmy. Ceremonia zakończona. Pocałunek nowożeńców. Toast cukierkami z alkoholem. Gorzkie by były gdyby młodzi ich nie posłodzili. "Sto lat" odśpiewane. Tylko ten złośliwiec, dla oczu nie widoczny, nie rozumie sensu tej miłości, nie rozumie tej przysięgi. I pewnie wszystko niedługo popsuje. Ale nie odbierze radości małżeńskiego życia z Bożym błogosławieństwem. Właśnie lecą cenne jego sekundy, minuty i godziny. Lat pewnie nie będzie. Ale jak warto żyć dla jednego dnia, tak warto kochać dla jednej chwili. Dziękuję Bogu, że mogłem usłużyć tej miłości.