poniedziałek, 12 maja 2014

Męska decyzja

Z dniem dzisiejszym kończę moją twórczość w ramach refleksji pt. W ostatnim dniu mojego życia. W dalszym ciągu będę dni, które mi Bóg daje przeżywał, jak ostatnie w życiu.(...) Tak się stało bo zrodził się nowy pomysł, na nowy blog: Już nie pamiętam, kto mi to powiedział...

sobota, 15 marca 2014

Zaproszenie na Eucharystię

Troszkę się rozleniwiłem. I wcale nie dlatego, że nie było o czym pisać w tym ostatnim dniu. Chciałbym napisać o niezwykłej Mszy świętej. W zakrystii sióstr misjonarek miłości są słowa przypominające kapłanom, aby odprawiali Mszę świętą tak, jakby była pierwszą w ich życiu. Ale to nie wszystko, maja ją sprawować w ten sposób, jakby to była ostatnia w ich życiu liturgia. No i w końcu trzecia porada: jakby była jedyną Mszą. Słowa te mogłem przeczytać ponieważ siostry zaprosiły mnie do siebie na Mszę świętą. I nie tylko, żebym był, ale również, żebym jej przewodniczył. Mały szczegół: po angielsku. Nie zdarza mi się to często... ostatni raz chyba w Irlandii kilka lat temu. Ale daliśmy radę. Pewnie bym się nie zgodził i wymówił. Mam w końcu co robić w swojej parafii. Ale akurat zaproszenie od sióstr poprzedziła wizyta dwóch bezdomnych: Marcina i Piotra. Chcieli coś do jedzenia. Ale nie mieli również nic przeciw, aby najpierw trochę popracować. Zbieraliśmy śmieci wokół kościoła. Przepraszam, w sporej odległości od kościoła, bo przy kościele to brat Jan już wszystko sprzątnął. Już prawie kończyliśmy, gdy zadzwoniły siostry. Popatrzyłem na Marcina i Piotra i się zgodziłem. Bo przecież takim, jak oni służą właśnie siostry. Jakby nie było Eucharystia była w centrum. W Centrum pomocy drugiemu i w centrum wspólnoty, która odpowiada każdego dnia na słowo Chrystusa: "Pragnę".

wtorek, 18 lutego 2014

Wymarzona Msza święta

Żadna Msza święta nie jest zwykła. Ale ta rzeczywiście była niezwykła. Poprzedziła ją przesłana przez Przyjaciela z wileńszczyzny wiadomość o możliwości odprawienia Mszy świętej w języku polskim w wileńskiej katedrze. W rodzinnym albumie mam takie zdjęcie z 1939 roku, na którym moi dziadkowie wychodzą ze wspomnianej katedry. Babcia odświętnie ubrana, bo przecież to w końcu podróż poślubna. I choć na niebie już snuł się już mrok wojny to nowożeńcy płoną szczęściem. Myślę, że to nie tylko był dar ich miłości, ale także prezent od Jezusa obecnego w Eucharystii. To dlatego moim marzeniem było odprawienie Mszy świętej w tej świątyni. Organizacji Mszy świętej podjął się Pan Tadeusz, nie ten od Mickiewicza, ale nie mniej znany i lubiany przez salezjanów. Nie było za wiele czasu. Niektórych zaproszenie poważnie zaskoczyło i nie byli w stanie przyjechać. Ale kilkanaście osób o godzinie 9.00 rozpoczęło wspólną modlitwę w kaplicy świętego Kazimierza Królewicza. Było tam coś z "szaleńczych" zachowań polskiego księcia. Rafał przeczytał pierwsze czytanie, a Justyna zaśpiewała psalm. Ksiądz Darek przeczytał Ewangelię. A ja... połknąłem kilka łez. Przyszedł tam do nas Zmartwychwstały, tak jak do rozmodlonego Kazimierza. Przyszedł dać nadzieję, umocnić wiarę i rozpalić miłość w naszych rodzinach. Srebrna trumna, kryjąca prochy świętego, przypominała o potrzebie modlitwy za zmarłych. Ich nadzieja się spełniła, wiara stała się oczywistością, tylko w miłości możemy jeszcze się doganiać. To był naprawdę dobry, ostatni dzień.

sobota, 11 stycznia 2014

Hej kolęda, kolęda nowa.

Lubię śpiewać kolędy w czasie wizyty duszpasterskiej. Także i tym razem pomyślałem o popularnym śpiewie: Dzisiaj w Betlejem. Po słowach powitania, w gronie domowników zostałem rozpoznany przez uczestniczkę jednego z ubiegłorocznych kursów przedmałżeńskich. Rodzina wielopokoleniowa. Już nie długo, bo najmłodsza odrośl ma zaawansowane plany małżeńskie. Pierwsza wymiana zdań na "połamanie lodów" zakończyła się radością wszystkich. Wtedy zaintonowałem wspomnianą kolędę. Rodzina rozśpiewana, więc od samego początku troszkę się wyciszyłem, ale nie na długo. Uśmiechnięta domowniczka z wielkim przejęciem odśpiewała: "dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem, wesoła rodzina". To zakończenie pierwszej strofy tak bardzo pasowało do klimatu naszego spotkania. Z pewnością w Betlejem też nie brakowało radości. Ale powodem Jej była przede wszystkim właśnie ta "wesoła nowina".

sobota, 4 stycznia 2014

Z "Kibolami" na Jasnej Górze

Warto było tam być. Kilka tysięcy ludzi w różnym wieku. Z kilkudziesięciu miast i jednocześnie stanowiących kilkadziesiąt środowisk kibiców w tych miejscowościach. Z wieloma znamy się od lat. To już szósta pielgrzymka. Piękne kazanie powiedział ksiądz Jarek (Jarosław Wąsowicz sdb). Mogłem mu osobiście zaklaskać. Wiele mocnych słów: walka, zdrada, męczeństwo. I wszystkie ewangeliczne, bo w końcu głoszone przez kapłana a nie agitatora politycznego. Po Mszy świętej poświęcenie barw klubowych oraz patriotyczny wykład. Wypełnione po brzegi audytorium z zapartym tchem słuchało historii Powstania Warszawskiego. "Bóg, honor i ojczyzna" - ten okrzyk nie ostatni raz zabrzmiał w tym dniu. Nie jestem wielkim fanem piłki nożnej, ale jestem wielkim fanem kibiców. Tych z Pogoni, Lechii, Wisły, Ruchu, Górnika, Legii, Dębu (Dębno) i innych. I jak fanatyczny kibol, będę ich bronił. Nie chcę ich ogłaszać świętymi, ale też nie mogę się zgodzić na ich potępienie. Ci z Jasnej Góry to w końcu moi bracia i siostry - Dzieci Boże, które może niekiedy są brudne, poturbowane przez życie, czy poranione. Ale Dzieci Boże. Ich życie to nasza sprawa i sprawa Boża.

piątek, 3 stycznia 2014

Na szczecińskim cmentarzu pokorni rodzice

Dziś byłem tam dwa razy. Pierwsze pożegnanie w gronie pięciu osób. Pogrzeb bliźniąt, noworodków. Maleńka trumna skryła dwa skarby zakochanych rodziców. Z wielką pokorą pogodzili się z niespodziewanymi narodzinami i śmiercią swoich dzieci. Kartki w ceremoniarzu się posklejały. Od mrozu? Może. Gdy śpiewałem: "Wierzę w Ciebie, Boże Żywy" słoneczne promienie oświeciły biały krzyż. Zrobiło się jasno, jak w poranek zmartwychwstania. Drugi pogrzeb. Wielki tłum. Lekko ponad setka ludzi. Tutaj także w centrum rodzice żegnający jedynego syna, który skończył czterdzieści dwa lata. Ból rozstania pogłębiły niewyjaśnione okoliczności jego śmierci. Ale i oni z pokorą przyjęli kolej losu. I może się modlą o to, aby się okazało, że w trumnie ich syna jest ciało tylko ofiary, a nie także zabójcy.