piątek, 21 września 2012

Świat jest taki mały

Tym razem już nie o Hiszpanii, ani nie o Ukrainie. Dziś, w tym ostatnim dniu mojego życia, dowiedziałem się, że jeden z moich znajomych księży (jak widać niezbyt dobrze) ma rodzinę w wiosce (Stary Kłosów), w której przyszlo mi przeżyć pierwsze 9 lat życia. Chodzi o księdza Lucjana pochodzącego z Chojny, a obecnie pracującego w szczecińskiej katedrze. Znamy się, a może bardziej on mnie kojarzy od około 16 lat. Wtedy bylem na asystencji w Swobnicy, a on uczniem w rodzinnej Chojnie. Kilka miesięcy temu zaskoczył mnie tym, że się tak długo znamy. A dzisiaj ja mogłem mu sprawić niespodziankę oznajmiając, gdzie w pewnym sensie wcześniej przecięły się drogi naszego życia. Byl zaskoczony. O tych powiązaniach powiedziała mi koleżanka jego ojca, który chodził do szkoły kierowanej przez mojego dziadka. Jaki ten świat mały.

Odżyły wspomnienia z Hiszpanii

Wczoraj, w sumie niespodziewaną wizytę złożył naszej wspólnocie salezjanin z Departamentu Młodzieżowego naszego Domu Generalnego. Miło spotkać znajomą twarz. Ostatnie nasze spotkanie miało miejsce we Lwowie. Wtedy on zaczynał swoją pracę w departamencie, a ja kończyłem. Wiele mu wtedy opowiedziałem o sobie (no tyle, na ile potrafiłem w obcym języku). Cieszyłem się, że mnie jeszcze pamięta. A przecież przez ten czas kilka razy okrążył świat, spotykając wielu "egzotycznych" ludzi. Dla hiszpana z pewnością także Polska jest jakąś egzotyczną krainą.
Don Miguel Angel Garcia wspomniał o Salezjańskiej Szkole z Aranjuez, która poszukuje partnera z Polski do realizacji projektu. Jest to ta szkola, która gościła naszą grupę uczestniczącą w Światowych Dniach Młodzieży w Madrycie ("hota me hota"). :) Dyrektorem jest tam don Nando. A sama szkoła, uczniowie, ich rodzice i nauczyciele mają miejsce w polskich sercach na długie lata.
Dziś już jestem po kontakcie sms-owym z don Fernando. I najprawdopodobniej po niedzieli zawitają u nas, bo się okazało, że środki na podróż do Polski muszą wykorzystać jeszcze we wrześniu. Nando szuka teraz lotniczego połączenia, a ja już myślę o kolejnym poście. :)

poniedziałek, 17 września 2012

Na pogrzebie...

Po raz pierwszy w życiu byłem na pogrzebie w obrządku prawosławnym. Nie muszę dodawać, że nie byłem celebransem tej liturgii. Tak się po prostu złożyło, że mama jednej z moich nowych znajomych była osobą z kościoła prawosławnego. Zresztą nie inaczej jest z jej córką. Mój "napięty" rozkład zajeć pozwolił mi wziąć udział w tej uroczytości. Bardzo było mi przykro, że ze wszystkich wypowiadanych modlitw rozumiałem tylko: "Chwała Ojcu i Synowi ...". Po 30 minutach przemówił Celebrans w języku polskim. W sumie sam mógłbym powtórzyć wszystkie te słowa na pogrzebie katolickim. O wierze w życie wieczne i o wartości modlitwy za zmarłych. To doświadczenie w tym ostatnim dniu mojego życia pomogło mi zrozumieć, jak niedaleko jesteśmy od siebie.
W tym obrządku pochowani zostali moi pradziadowie. Dzisiaj ja jestem katolickim księdzem. A co myślą o tym oni z wysokości nieba?

sobota, 15 września 2012

Znalazło się mieszkanie dla bezdomnej rodziny

Na skierowany apel o pomoc małżeństwu Edyty i Jacka odpowiedziało kilka osób. Najpierw znalazła się osoba, która zaoferowala pomoc finansową (Sam nie wiem, jaka była zawartość tej koperty). Kolejną pomocą okazał się wózek dla dziecka. Tego czwartego, które ma się narodzić. No i w końcu telefon z propozycją udostępnienia na bardzo korzystnych warunkach mieszkania. Nie było wiele czasu, bo zaledwie tydzień. Dzisiejszy Dzień Pański rodzina z trójką dzieci przeżyje w nowym miejscu.
Tak wyglądało życie pierwszych chrześcijan, którzy słowa Jezusa: "jestem z wami, aż do skończenia świata" przeżywali zarówno na liturgii, jak i w codziennych relacjach z drugimi ludźmi.

Po cichu liczyłem na to, że Edyta i Jacek zamieszkają na terenie naszej parafii. Stało się jednak inaczej.

niedziela, 9 września 2012

Przestałem być "profesorem"

Przez ostatnie siedem lat w ramach zajęć dodatkowych zajmowałem się prowadzeniem spotkań dla kandydatów do Zgromadzenia  w naszym salezjańskim nowicjacie w Swobnicy. W dniu wczorajszym, 8 września 2012 r. zakończył swoją misję ten dom formacyjny. Pierwszą - ostatnią w Swobnicy - profesję złożyło czterech współbraci. Zmiana miejsca podyktowana różnymi względami otwiera nowy rozdział w obecności salezjanów na tej małej wiosce. Przy okazji tych zmian również i ja poniosłem swoją małą stratę, którą przeżywam z uśmiechem na twarzy. A mianowicie przestłem być "profesorem". Podczas spotkań z nowicjuszami czułem zawsze spory dyskomfort z powodu tego tytułu, do którego nawet w najmniejszym stopniu nie miałem prawa. Przy pierwszym spotkaniu tłumaczyłem, że to jedna nie ja, ten "profesor".
Jak ulotne są ludzkie nominacje. :)
Pamiętam jeszcze ze szkoły średniej, jak po jej ukończeniu byłem rozczarowany tym, że moi "profesorowie" z Liceum, rzeczywiście nimi nie byli. Jednak do dziś, mam sentyment do tego określenia. I lubię wspominać moich wszystkich profesorów. W końcu coś im zawdzięczam...

piątek, 7 września 2012

Przyjaciół poznaje się ...

Nasz dom zakonny od kilku tygodni jest oblężony pomocą życzliwych osób. Przy bardzo skromnych zasobach finansowych udało nam się (wspólnocie) zrealizować bardzo wiele zadań. Na ten dzisiejszy (ostatni) dzień została praca Krzysztofa i Rafała. W nowym budynku przykościelnym pojawiły się okna. Nie byłoby ich, gdyby nie wcześniejsza obietnica Adama i realizacja Wojtka.
A przecież to w końcu dopiero początek drogi.
Pomoc każdego odczytuję jako znak Bożej ingerencji w codzienność. Chciałbym również stać sie takim znakiem dla innych.
W sercu noszę słowa piosenki: "nie ma problemu, by Bóg rozwiązać nie mógł". Najczęściej posługuje się jednak drugim człowiekiem, aby nas o tym przekonać.

czwartek, 6 września 2012

Głód Pierwszej Komunii

Zaczęło się.
Głód Eucharystii. Tęsknota za spotkaniem ze Zmartwychwstałym Chrystusem. To pragnienia bardzo cenne w sercu chrześcijanina. I nie powinny nigdy nikogo dziwić. Taki głód przeżywają osoby, które żyjąc w niesakramentalnych związkach nagle dostrzegają, że brakuje im "tych spotkań" z Bogiem. Tęsknota ta sieje niepokój w sercu ociągającego się ze spowiedzią "ciężkiego" grzesznika. Z jednej strony tęskni za Komunią, a z drugiej katuje swoje serce zwlekaniem ze spowiedzią. Skądś to znam. Bynajmniej nie tylko z pozycji siedzącej w konfesjonale.
A dziś rzecz idzie o Pierwszą Komunię. Dotarła już do rodziców dzieci informacja, że będą musieli się zgłaszać do kancelarii, aby wyrazić chęć przystąpienia dziecka do Pierwszej Komunii Świętej. Dotyczy to przede wszystkim tych, których los rzucił z zamieszkaniem gdzieś daleko od granic naszej parafii. A do tego doszła okoliczność pobierania nauki przez dziecko w szkole podstawowej na naszym, salezjańskim terenie. Z niecierpliwością wyczekuję tych spotkań. Poznam nowe osoby, których jeszcze nie wiedziałem w kościele :) Tak się niestety składa, że pojawią się na ten sezon, aby potem znowu gdzieś zniknąć. Mają ten chwilowy "głód" pierwszej Komunii Świętej. A dzieci, które zazwyczaj chodzą na czterech nogach do kościoła będą się tylko dziwić, że nagle to takie ważne, aby być na Mszy świętej. Nogi rodziców są bardziej wysłużone, więc po Pierwszej Komunii będą musiały odpocząć, a na dwóch swoich dziecko samo nie dotrze do kościoła.
Oczywiście każde uogólnienie jest niebezpieczne i niesprawiedliwe. Więc są jeszcze bardzo w porządku w tym względzie rodziny. I dla nich podaję wiadomość: Komunia będzie 12 maja :), co potwierdzę w najbliższą niedzielę.