wtorek, 18 lutego 2014

Wymarzona Msza święta

Żadna Msza święta nie jest zwykła. Ale ta rzeczywiście była niezwykła. Poprzedziła ją przesłana przez Przyjaciela z wileńszczyzny wiadomość o możliwości odprawienia Mszy świętej w języku polskim w wileńskiej katedrze. W rodzinnym albumie mam takie zdjęcie z 1939 roku, na którym moi dziadkowie wychodzą ze wspomnianej katedry. Babcia odświętnie ubrana, bo przecież to w końcu podróż poślubna. I choć na niebie już snuł się już mrok wojny to nowożeńcy płoną szczęściem. Myślę, że to nie tylko był dar ich miłości, ale także prezent od Jezusa obecnego w Eucharystii. To dlatego moim marzeniem było odprawienie Mszy świętej w tej świątyni. Organizacji Mszy świętej podjął się Pan Tadeusz, nie ten od Mickiewicza, ale nie mniej znany i lubiany przez salezjanów. Nie było za wiele czasu. Niektórych zaproszenie poważnie zaskoczyło i nie byli w stanie przyjechać. Ale kilkanaście osób o godzinie 9.00 rozpoczęło wspólną modlitwę w kaplicy świętego Kazimierza Królewicza. Było tam coś z "szaleńczych" zachowań polskiego księcia. Rafał przeczytał pierwsze czytanie, a Justyna zaśpiewała psalm. Ksiądz Darek przeczytał Ewangelię. A ja... połknąłem kilka łez. Przyszedł tam do nas Zmartwychwstały, tak jak do rozmodlonego Kazimierza. Przyszedł dać nadzieję, umocnić wiarę i rozpalić miłość w naszych rodzinach. Srebrna trumna, kryjąca prochy świętego, przypominała o potrzebie modlitwy za zmarłych. Ich nadzieja się spełniła, wiara stała się oczywistością, tylko w miłości możemy jeszcze się doganiać. To był naprawdę dobry, ostatni dzień.