środa, 26 grudnia 2012

Kolędowaliśmy z dziećmi przy żłóbku.

Nie wiem, jak ten chłopczyk w końcu miał na imię. "Jurek" czy "Julek"? Trochę się krępowałem po raz kolejny go pytać. "Jaką kolędę chcesz, chłopczyku, zaśpiewać?" Cicha noc po angielsku. Po wersji angielskiej mały "Jurlek" okazał się poliglotą. Przyszła wersja niemiecka. Zapytany, w jakim języku w przyszłym roku zaśpiewa. Skromnie odpowiedział: "Nie wiem".
Dzieci ratują klimat tych Świąt. A najbardziej to ratuje ten klimat Boże Dziecię.
Świadomość, że Bóg "wystartował" na tym świecie jako bezbronne dziecko powinna nam pomagać w bezpośrednim zwracaniu się do Niego. Z Nim jest możliwa komunikacja na każdym poziomie. Jezus rozumie zarówno wielkich intelektualistów, jak i często, zapatrzone w siebie, dzieciaki (nawet, gdy mają tytuły naukowe za pazuchą).

wtorek, 25 grudnia 2012

To nie była pokuta

Jeżeli nie potrafisz zorganizować pracy dla innych to najprawdopodobniej sam ją wykonasz. Dla mnie to już chleb powszedni. Oczywiście nie chcę się chwalić, co robiłem w Wigilię. Umówiliśmy się z panią Krysią (tą od kwiatów) na sprzątanie kościoła. Po niedzielnych Mszach było trochę piasku, który trzeba było zmieść. Co pewnien czas przychodził ktoś, aby "nabyć" opłatek. Zdarzały się też jeszcze spowiedzi. Przepraszałem penitentów, że nie jestem stosownie ubrany. Ale im również bardziej zależało na pojednaniu się z Bogiem, niż na podziwianiu mojej sutanny.
Z prośbą o spowiedź zwróciła się też pewna (stosunkowo) młoda pani. Tak trochę żartem poinformowałem ją, że musi mi uwierzyć, że jestem księdzem. I niech chwilę jeszcze poczeka przy konfesjonale, a ja tym czasem dokończę sprzątania. To czekanie nie trwało długo. Miała czas, aby się przygotować do spowiedzi. Po spowiedzi okazało się, że już są kolejne trzy osoby. Tych również przeprosiłem i pobiegłem po sutannę. Bo tym razem do spowiedzi przyszły dzieci, a im pewnie trudno byłoby zrozumieć, dlaczego spowiadają się u jakiegoś pana, a nie u księdza. Gdy wróciłem, ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem z miotłą moją poprzednią penitentkę. Żartem rzuciłem, że dzisiaj, w Wigilię za pokutę otrzymuje się sprzątanie kościoła. Początkowo podejrzewałem Krysię, że w swojej życzliwości "nakłoniła" panią do pomocy. Późniejszy sms od Krysi wszystko wyjaśnił. To był zupełnie dobrowolny czyn tej pani.
No i proszę mi wierzyć, że takiej pokuty nie zadałem.
Wszyscy przychodzili, aby coś zabrać: opłatek, pojednanie z Bogiem. A ona zrozumiała, że może również coś dać. I już Jezus mógł się narodzić w jej sercu.

sobota, 22 grudnia 2012

Przeżyłem koniec świata

Pewnie znowu bym nie zwrócił uwagi na koniec świata, gdyby nie pewna pani. Nie miałem pojęcia, jak niektóre osoby zostały "zakręcone". Przypuszczałem, że nikt poważnie nie traktuje tych zapowiedzi. No może tylko ci, którzy spodziewali się otrzymać jakieś profity z nadchodzącego końca.
Pani, która przyczyniła się do mojego zainteresowania się końcem świata obdarzyła mnie gazetą. Ogólnopolskie czasopismo poświeciło kilka dużych stron, aby przybliżyć czytelnikom, co ich niebawem spotka, i jak mają się do tego przygotować.
Nie mogło zabraknąć powołania się na święte autorytety. Tym razem autor tych przepowiedni posłużył się Ojcem Pio oraz objawieniami (zjawieniami) Matki Bożej z La Salette. Wartość tych rzekomych prawd zweryfikował dzień po końcu świata. Równie dobrze słowa przestróg i zapowiedzi można było włożyć w usta jakiegoś polityka. Tylko tym niestety pewnie z założenia ludzie już nie wierzą. Bez względu, czy powiedzą coś o zielonej wyspie, czy o "przebiegunowaniu biegunów".
Ja trzymam się wersji Pana Jezusa: "Nikt nie zna dnia, ani godziny". A jeżeli ktoś twierdzi, że ją zna, lub potrafi przewidzieć, to z pewnością, albo przygotowuje się do następnych wyborów, albo nie ma co robić.

wtorek, 18 grudnia 2012

Prawość świętego Józefa

Ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów. Człowiekowi może się to zdarzyć. Ale żeby takiem prawemu i sprawiedliwemu jak święty Józef? Nie można zarzucić mu przecież niedojrzałości, w której człowiek łatwo ulega zmianie nastroju i równie łatwo zmienia swoje stanowisko.
Dojrzały, prawy i sprawiedliwy Józef zmienia zdanie. I nie dlatego że wystraszył się anioła. Już tak był dobrze przestraszony stanem błogosławionym swojej małżonki, że nawet widok (choć tylko we śnie) go nie przeraził. Józef na tyle szybko zaczął działać i podjemować decyzje, że nie wysilił się, aby wcześniej pomyśleć. Anioł podaje mu odpowiedzi na pytanie, które w sumie sam powinien sobie postawić. Kim jestem? Kim jest Maryja? Kim jest to Dziecię, które się poczęło pod Jej sercem?
- Ty jesteś Synem Dawida... Maryja jest Twoją małżonką... a Dziecię poczęło się z Ducha Świętego, i bez wątpienia jest Święte.
Z takim argumentami trudno dyskutować, trzeba zmienić nawet najbardziej racjonalnie podjęte decyzje.
Ile decyzji, na każdym szczeblu (osobistym, wspólnotowym, czy narodowym) zapada bez refleksji ukazującej godność osób, który decyzje mają dotyczyć. Może nie było by sporu o in vitro, czy aborcję, gdyby osoby odpowiedziały sobie na pytanie: kim jestem? kim jest to dziecię?
Dziękuję tym, którzy bronili dziś życia, tutaj w Szczecinie. Święty Józef jest z was dumny.
A krowa i tak nie zmieni poglądów.

Roraty dla niedorosłych

Trzeba było mocno się rozglądać, aby wypatrzeć jakiegoś nieletniego na porannych roratach. O wiele łatwiej odnaleźć dorosłych na Roratach dla dzieci. Ale zdarzyło się, że wyglądający na niepełnoletnich młodzi ludzie pojawili się w naszej świątyni. Nie znam jeszcze wszystkich z 12 tys mieszkańców naszej parafii, więc się bardzo ucieszyłem. Niestety tylko jedna osoba jest z naszego, salezjańskiego terenu. Okazało się, że młodzież od początku Adwentu zajmuje się niezwykle interesującym zajęciem. Odwiedzają, nawiedzają. Może lepiej powiedzieć, że się modlą w różnych szczecińskich kościołach. Wiedzą jak, gdzie i o której rozpoczyna się ta maryjna Msza święta. Nasza parafia "wygrywa" najpóźniejszą godziną rozpoczęcia. Może "wygramy" również z propozycją gorącego kakao, które zawsze czeka w gotowości.
Czuję, że w przyszym roku zrobimy Roraty o 8.00, do tego śniadanko z gorącym kakao oraz możliwością poważnego pogadania lub pośmiania się. Zgodnie z salezjańska maksymą: z nami się można zbawić i zabawić.

Wszystkie polskie dzieci

Jeden z ulubionych moich filmów nosi tytuł "Wszystkie Niewidzialne Dzieci". Nie jedno spotkanie z młodzieżą, a szczególnie z animatorami było ubogacone tym filmem. Film stary (prawie jak starygrubas) i pewnie wielu znany. Ale co mają z nim wspólnego polskie dzieci?
Zabraknie pewnie sponsorów, aby nakreślić historię małych polskich dzieci, które są ofiarami różnych społecznych anomaliów.
Dobrych kilka lat temu poznałem 8-letnią Wiktorię, która jako jedyne polskie dziecko chodziła do irlandzkiej szkoły. Nikt jej nie rozumiał, ani koleżanki, ani nauczycielki. Silna była, więc jakoś sobie poradziła z tym wyzwaniem. Nie chciała być "kozłem ofiarnym", więc sama naśmiewała się z innych. Tylko nikt nie rozumiał, dlaczego się śmieje...
Wspomnienia związane z Wiktorią obudził spotkany niedawno chłopiec. Ronaldo (rodzice pewnie są fanami brazyliskiego piłkarza) niestety jeszcze nie umie mówić po polsku. I boję się, że się nie nauczy. Mieszka z rodzicami we Włoszech, a na chwilę przyjechał do polski. Pewnie na początku bardzo się zdziwił, że babcia i inne osoby z tego pięknego kraju mówią niezrozumiałym dla niego językiem.
No cóż trzeba się brać za włoski, angielski, norweski, szwedzki, niemiecki, francuski... , aby pogadać z polskimi dzieciakami.

piątek, 23 listopada 2012

Pierogi u Ewy

Jej mama poświęciła wszystko dla niej. Jest pogodna i radosna. Ewa choruje na jakąś chorobę, w Polsce jest z tym problemem kilkadziesiąt osób (jeżeli są dobrze zdiagnozowani). W sumie poszedłem do nich na pierogi. I nie dlatego, że byłem głodny, lub nie miałem co jeść. Pewnie chciałem też sobie udowodnić, że nie jestem aż tak zapracowany, by nie mieć czasu na to spotkanie. U niej po raz kolejny uświadomiłem sobie, że to co naprawdę mamy i możemy dać innym to nasza osoba, nasz czas. A tego Ewa ma pod dostatkiem. Kiedy ona patrzy na swoje spotkania z przyjaciółmi to widzi przede wszystkim to, co inni jej dają. Ale nie dostrzega, że przecież i ona ofiarowuje innym cząstkę siebie. I nie jest ważne, co powie. Czy da świadectwo mężnego dźwigania krzyża, czy tylko podzieli się swoimi rozterkami codzienności.
W sumie piszę to, aby rzucić (tak myślę) z Bożym pokojem odrobinę światła na Twoją codzienność. Bóg nas nie opuszcza. Sama to dobrze wiesz. Czasami jednak chcielibyśmy, aby jego pomoc przychodziła tak, jak to (nawet podświadomie) sobie zaplanowaliśmy. A pomoc nasza jest niezmiennie w Jego Imieniu.
Proszę, abyś modliła się Imieniem Jezus.

(na marginesie przepraszam osobę, do której napisałem te słowa w dzisiejszym liście, ale stwierdziłem, że to jest to, co chciałbym dziś pozostawić)

środa, 21 listopada 2012

Uczę się być lepszym...

Mam zaległości w pisaniu... A tyle ciekawych spraw już przeszło do historii. Choćby listopadowa pielgrzymka do Lichenia. Gdzie w największym kościele znajduje się jeden z najmniejszych, cudownych wizerunków Matki Bożej. Cudowne miejsce, gdzie widać, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Nawet gdyby wszystkie zdobienia okazały się lichej jakości, to uzyskane rozgrzeszenie i sam Chrystus w Eucharystii są pierwszego gatunku. Tutaj nie ma podróbek.
Ale wracam do tematu.
Ten mój ostatni dzień tym razem przeżywam w Warszawie w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym. Ostatni raz byłem tutaj, aby pożegnać ks. Marka Rybińskiego sdb. Chociaż w tym miejscu spotkaliśmy się jedynie po jego śmierci, to doświadczam jego obecności, jakby gdzieś się tutaj schował. Czytam jego książkę, tę pośmiertnie wydaną. I jestem wdzięczny Bogu, że mogłem go spotkać. Czuję, że muszę o nim opowiadać. Zwłaszcza młodzieży.

środa, 7 listopada 2012

Jerycho Różańcowe

O potędze modlitwy różańcowej przekonał się już nie jeden z wierzących. Zastanawiałem się podczas Jerycha Różańcowego, skąd ta moc tej modlitwy? Słowa "Pozdrowienia Anielskiego" wypowiedziane do Maryi były tymi, które bezpośrednio poprzedziły działanie Ducha Świętego. Tę pierwszą "pięćdziesiątnicę", w której uczestniczyła Matka Naszego Pana.
Zdrowaś Maryjo... Pan z Tobą.
Słowa mojej ulubionej piosenki religijnej mówią, że gdzie jest Maryja, tam zstępuje Duch Święty. No i jest odpowiedź na pytanie o moc modlitwy różańcowej. Gdy wypowiadam te słowa to jednocześnie zapraszam Ducha świętego, aby odmieniał oblicze ziemi. Powtarzane "zdrowaśki" mają tę samą moc co apokaliptyczne "Marana tha" ("Przyjdź, Panie Jezu").
To trwające jeszcze w naszej parafii Jerycho przyniosło jeszcze inną refleksję, związaną z Maryją. Jej odpowiedź na wolę Bożą. Jej "Fiat". To pierwszy dźwięk, który mogło usłyszeć Dziecię Jezus poczęte pod Jej sercem. Oczywiście ktoś powie, że poczęte przed chwilą Dziecię jeszcze nie ma uszu, aby słyszeć. Ale poczęty Człowiek czuje już całym swoim człowieczeństwem.

czwartek, 1 listopada 2012

Słońce na pogrzebie

Trudno powiedzieć, że lubię pogrzeby. Ale czasami litugii żałobnej towarzyszą takie okoliczności, które sprawiają, że serce napełnia się Bożym pokojem i radością.
Tym razem to był pogrzeb pana Bogdana, którego teoretycznie znałem. Trzy lata temu błogosławiłem małżeństwo jego córki. Teraz przyszło nam spotkać się w tych poważniejszych okolicznościach. Zmarły nie był moim parafianinem, więc rodzina musiała postarać się o zgodę z parafii zamieszkania. Same formalności przyszło nam "dopinać" na dzień przez pogrzebem. Z uwagi na naszą znajomość było przy okazji wiele innych tematów do poruszenia. Nie wiem w sumie dlaczego, ale na koniec podzieliłem się moim doświadczeniem. Czasami podczas pogrzebu pomimo złej pogody na chwilę wychodzi słońce. Taki znak z nieba, że ten bliski rzeczywiście już jest z Bogiem. To doświadczenie oczywiście nie ma mocnych fundamentów Biblijnych, poza tymi opisami, w których warunki atmosferyczne (burze, obłoki, tęcza) coś mówiły o obecności Boga.
Jak można się domyśleć i tym razem tak było. W dzień przed Wszystkimi Świętymi, od samego rana nic nie wskazywało na to, że pogoda się zmieni. A tu akurat, gdy modliliśmy się za śp. Bogdana w kaplicy, na zewnątrz się przejaśniło. A samej liturgii przy grobie towarzyszyło świecące słońce.
Taki mały znak, ale myślę że również zaproszenie od Pana Boga do tych, którzy uczestniczyli w tym wydarzeniu. Zaproszenie, aby Pan Bóg mógł nie tylko ich oświecać słońcem, ale przede wszystkim, by Jego obecność w naszych sercach rzucała mocne światło na wszelkie ciemności.
No i znowu się trochę nawróciłem.

niedziela, 28 października 2012

Spotkanie dla małżeństw

Zakończyliśmy spotkanie dla małżeństw.
"Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci".
W przededniu Uroczystości Wszystkich Świętych, zwłaszcza zakończenie tego tekstu nabiera szczególnego znaczenia. I tak właśnie uczyniliśmy. Prosiliśmy Boga Wszechmogącego i Wszystkich Świętych, aby umocnili małżonków, którzy znaleźli kilka chwil, aby przeznaczyć je na wspólne spędzenie czasu ze sobą, z Panem Bogiem i innymi małżeństwami.
Jestem wdzięczny "dziewczynom z oazy", które odczytały znaki czasu i przyszły z pomocą w opiece nad dziećmi. Bez nich rodzice nie mogliby spokojnie uczestniczyć w spotkaniu.
Tyle dobroci Boga i ludzi. Tyle miłości i modlitwy.
Dziękuję małżeństwom za ich modlitwę za mnie. To bardzo silna modlitwa.
Jak zasłużymy to Pan Bóg da nam jeszcze takie spotkania.

środa, 24 października 2012

I ksiądz Lucjan Gieros też ją ma... :)

W dniu dzisiejszym w kancelarii notarialnej zostało złożone przez fundatora oświadczenie o ustanowieniu fundacji. SYMFONIA MŁODOŚCI Fundacja imienia ks. Lucjana Gierosa sdb jeszcze nie ujrzała światła dziennego. Dopiero zaczyna budować swoją prawną osobowość. Ma być "żywym pomnikiem" pierwszego proboszcza naszej salezjańskiej parafii w Szczecinie. I pewnie niedługo zacznie działać. Będzie miała swoją stronę w Internecie, i pewnie odbierze mi trochę czytelników :).

niedziela, 21 października 2012

Bóg im błogosławił

Znalezienie dobrej daty na ślub może stanowić niekiedy problem dla narzeczonych. W tym moim "ostatnim" dniu modliłem się razem z Jubilatami dziękując Bogu za 50 lat wspólnego życia. Niewielu weselnych gości doczekało się tej chwili, kiedy ta sama para stanęła przed ołtarzem, aby odnowić swoją więź przed Chrystusem. Kończąc liturgię wspomniałem, że za chwilę w tej samej świątyni staną nowożeńcy. Panna Młoda (jubilatka) nie zastanawiając się zbyt długo powiedziała, że to dobra data na ślub. Małżeństwo pobłogosławione w tym dniu z pewnością wytrwa w wierności i miłości małżeńskiej.
Co dziś decyduje o dacie ślubu? Wolna sala na wesele. To stawiam na pierwszym miejscu. Już mniejsze znaczenie odgrywa literka "R" w nazwie miesiąca. Dobrym dniem staje się nawet piątek (dzień pokutny).
Niedługo zaczniemy kurs przedmałżeński, to będzie moje jedno z pierwszych pytań. Ciekawe, co powiedzą kandydaci do małżeństwa.
Może warto poszukać takiej daty, która będzie coś znaczyć. Rocznica ślubu bliskich przodków, którym udało się wspólne życie. Lub dzień, któremu patronuje jakiś szczególny patron.
Z pewnością sam wybór daty nie zagwarantuje szczęścia, ale być może sprawi, że sprawy organizacyjne przeniknie myśl o sprawach ważnych i ważniejszych.

wtorek, 16 października 2012

Poznałem pragnienie Bartymeusza

Ewangelie mówią o spotkaniu Jezusa z niewidomym. To spotkanie miało miejsce na przedmieściach Jerycha. Niewidomy, skoro tylko dowiedział się, że przechodzi Jezus z Nazaretu, zaczął krzyczeć: Jezusie, Synu Dawida ulituj się nade mną. Będąc niewidomym nie mógł zobaczyć ani Jezusa, ani drogi do Niego. "Bądź dobrej myśli, wstań, woła Cię" - wcześniej uciszający go ludzie przychodzą, aby zaprowadzić go do Jezusa. No i wreszcie jest, stoi przed Nim. Ciągle Go nie widzi. Ale już odczuwa Jego miłość. Jest kochany przez swojego Zbawiciela. "Syn Dawida" stał się dzisiaj jego "Rabbuni" - jego umiłowanym Nauczycielem. Czego bardziej pragnie zakochany człowiek niż zobaczyć ukochaną osobę. Bartymeusz już wierzy Jezusowi, więc do pełni szczęścia brakuje mu tylko spojrzenia na Jego twarz. "Co chcesz, abym ci uczynił?"...
I zobaczył Jezusa. Mógł już teraz kroczyć za Nim.
Tyle razy śpiewamy: "Otwórz me oczy, o Panie", "chcę widzieć Jezusa". A przecież mamy wzrok. Mamy fizyczną zdolność orientowania się w przestrzeni i poznawania osób. A Jego... wciąż nie widzimy.
Ciągle brakuje nam tej wiary, która zrodziła się w sercu Bartymeusza z doświadczenia miłości Boga.
Dlatego Kościół daje mi cały rok (Rok Wiary), abym zrobił w tym względzie jakiś porządek.

poniedziałek, 15 października 2012

Skosztowałem Sushi :)

Pan Bóg obdarza ludzi różnymi talentami. Jeden z moich współbraci odkrywa przed wspólnotą coraz więcej talentów kulinarnych. Kilka godzin pracy w kuchni i japońskie danie gotowe. Ten przysmak ma szansę stać się naszą wspólnotową specjalnością, o ile wspomniany współbrat nie odkryje przed nami kolejnego sekretu swojej kuchni.
Życie we wspólnocie przynosi wiele okazji, aby ją budować. Każdego dnia zaczynamy od wspólnej modlitwy - rozmyślania. Wiele osób świeckich o 6.15 jest już w drodze do szkoły, do pracy, a my zatrzymujemy się w kaplicy, aby razem stanąć przed Panem. Bez tej codziennej modlitwy nawet najlepsze sushi nas nie zjednoczy. Przyjemnie jest razem kosztować, jak dobry jest Pan. Przyjemnie jest razem kosztować, jak dobre jest sushi. Święty Brat Albert Chmielowski zachęcał, aby być dobrym jak chleb, z którego każdy kto przychodzi może ukroić sobie smaczną pajdę. Nasza wspólnota może coś opowiedzieć o tym, że można być dobrym jak sushi. Dobrowolnie ofiarować bliskim swój cenny czas, w zapracowanym życiu. I to może więcej znaczyć niż jakiekolwiek słowne deklaracje, zapewnienia, że jest się związanym ze wspólnotą.
I jestem pewien, że w rodzinie to też tak działa.

niedziela, 14 października 2012

Bóg się nie popsuł! Działa!

Tak najprościej mogę wyrazić to, co przeżywam w tych ostatnich dniach. Koronacja Cudownego wizerunku Maryi Wspomożycielki Wiernych w Rumi to doświadczenie potęgi wstawiennictwa Tej, którą sam Bóg dał nam za Przewodniczę.
Jeden z moich znajomych od jakiegoś czasu przeżywał niepokój związany z zachowaniem kilkuletniej córeczki. Dziecko niespokojnie spało i przeżywało we śnie na tyle dramatyczne wydarzenia, że nie miała nawet odwagi o tym powiedzieć ukochanym rodzicom. W przededniu koronacji wizerunku Maryi znajomy dzwoni, i stwierdza krótko: "To działa!". Podarowany przeze mnie pobłgosławiony obrazek Maryi Wspomożycielki pomógł dziecku odzyskać spokojny sen i oddalił wszelkie nocne zmory, które je dręczyły.
Takiej Bożej interwencji z pewnością oczekiwali rodzice, ale czy w nią wierzyli? Bóg zaskakuje swoją łaską i udziela jej tym, którzy proszą.

Maryja wyprasza dla nas łaski, abyśmy przekonali się o miłości Boga do nas.
Bóg działa za pośrednictwem swojej Matki. Tak jak w Kanie.

Ps. Wiadomość od Ani J. otrzymana dziś: "Pan Bóg działa. Jakie to niesamowite!" I co tutaj więcej mówić.

niedziela, 7 października 2012

Pozwolić dzieciom przychodzić do Niego

Tak się czasami zdarza, że w Eucharystii uczestniczą nad wyraz aktywne dzieci. Swoim głośnym zachowaniem irytują spokojnych uczestników liturgii. A zakłopotane matki spuszczają tylko wzrok ku ziemi licząc na to, że nie zostaną skojarzone z głośnym dzieckiem. Dziś na Mszy świętej zjawiła się Ania. I chociaż nie jest już praktycznie dzieckiem to z powodu swojej choroby zachowuje się jak dziecko. Była szczęśliwa i to dziecięce szczęście wyrażała różnymi odgłosami. Nawet podczas Podniesienia miała - ufam - Boże natchnienie, aby coś wypowiedzieć. Od początku Eucharystii czułem w atmosferze zaniepokojenie wiernych, którzy spodziewali się jakiejś reakcji z mojej strony.
No i nie wytrzymałem. Przed końcem Mszy świętej, tuż przed ogłoszeniami, przeczytałem sobie i wszystkim zakończenie dzisiejszej Ewangelii, wcześniej pominięte w Liturgii Słowa. Do "szorstko zabraniających uczniów" Jezus wypowiada polecenie: pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie... do takich należy Królestwo Niebieskie.
Przynajmniej ja sam nie miałem już wątpliwości, że obecność i zachowanie Ani na Liturgii było darem dla całej wspólnoty. Sam już nie wiedziałem, kto lepiej uczestniczył w tej Mszy świetej, czy my - poirytowani chrześcijanie, czy też "nieszczęśliwa" dziewczynka.

Ps. Świadomie piszę nieszczęśliwa w cudzysłowie, bo nie mam wątpliwości, że dzieci upośledzone są bardziej szczęśliwe niż nie jeden "zdrowy" człowiek.

sobota, 6 października 2012

Wróciłem z Lourdes i innych sanktuariów

Niezbyt długo mogłem się cieszyć odwiedzinami gości z Hiszpanii. Ostatni tydzień przeżyłem na pielgrzymce do świętych miejsc. Tradycyjnie było bardzo wiele doświadczeń, o których chciałoby się powiedzieć, ale czas umyka. Cechą wspólną tych świętych miejsc z pewnością była postać Maryi. Zarówno w Lourdes, jak i w La Sallette Maryja wybrała bardzo proste i ubogie dzieci, aby przekazać im Orędzie dla wierzących. Postawy prostoty, a może i ubóstwa oczekuje także od tych, którzy dziś tam pielgrzymują. Starałem się jak mogłem o tę prostotę zabiegać. Dwukrotnie zanużyłem się w wodzie z cudownego źródła. Czekając na swoją kolej do kąpieli (a czekałem stosunkowo krótko z uwagi na ogólnie przyjęte uprzywilejowane miejsce dla kapłanów) mogłem stwierdzić, że Boży dar jest potrzeby innym o wiele bardziej niż mnie. Chociaż sam wiele skorzystałem w tych chwilach.
Drugą rzeczywistością, która przenikała wszystkie nawiedzane miejsca to praktyka adoracji Najświętszego Sakramentu. W każdym miejscu kaplica wieczystej adoracji. I w każdym po kilka, kilkanaście osób. Jedynie Pan Jezus ten sam. Milcząco poruszający serca. Cicho zasłuchany w nasze pełne chaosu wyznania. Promieniem Miłości uzdrawiający niezdrowe relacje z Nim i bliźnimi. Dla takich chwil warto przejechać kilka tysięcy kilometrów, by odkryć to, co tak blisko.

piątek, 21 września 2012

Świat jest taki mały

Tym razem już nie o Hiszpanii, ani nie o Ukrainie. Dziś, w tym ostatnim dniu mojego życia, dowiedziałem się, że jeden z moich znajomych księży (jak widać niezbyt dobrze) ma rodzinę w wiosce (Stary Kłosów), w której przyszlo mi przeżyć pierwsze 9 lat życia. Chodzi o księdza Lucjana pochodzącego z Chojny, a obecnie pracującego w szczecińskiej katedrze. Znamy się, a może bardziej on mnie kojarzy od około 16 lat. Wtedy bylem na asystencji w Swobnicy, a on uczniem w rodzinnej Chojnie. Kilka miesięcy temu zaskoczył mnie tym, że się tak długo znamy. A dzisiaj ja mogłem mu sprawić niespodziankę oznajmiając, gdzie w pewnym sensie wcześniej przecięły się drogi naszego życia. Byl zaskoczony. O tych powiązaniach powiedziała mi koleżanka jego ojca, który chodził do szkoły kierowanej przez mojego dziadka. Jaki ten świat mały.

Odżyły wspomnienia z Hiszpanii

Wczoraj, w sumie niespodziewaną wizytę złożył naszej wspólnocie salezjanin z Departamentu Młodzieżowego naszego Domu Generalnego. Miło spotkać znajomą twarz. Ostatnie nasze spotkanie miało miejsce we Lwowie. Wtedy on zaczynał swoją pracę w departamencie, a ja kończyłem. Wiele mu wtedy opowiedziałem o sobie (no tyle, na ile potrafiłem w obcym języku). Cieszyłem się, że mnie jeszcze pamięta. A przecież przez ten czas kilka razy okrążył świat, spotykając wielu "egzotycznych" ludzi. Dla hiszpana z pewnością także Polska jest jakąś egzotyczną krainą.
Don Miguel Angel Garcia wspomniał o Salezjańskiej Szkole z Aranjuez, która poszukuje partnera z Polski do realizacji projektu. Jest to ta szkola, która gościła naszą grupę uczestniczącą w Światowych Dniach Młodzieży w Madrycie ("hota me hota"). :) Dyrektorem jest tam don Nando. A sama szkoła, uczniowie, ich rodzice i nauczyciele mają miejsce w polskich sercach na długie lata.
Dziś już jestem po kontakcie sms-owym z don Fernando. I najprawdopodobniej po niedzieli zawitają u nas, bo się okazało, że środki na podróż do Polski muszą wykorzystać jeszcze we wrześniu. Nando szuka teraz lotniczego połączenia, a ja już myślę o kolejnym poście. :)

poniedziałek, 17 września 2012

Na pogrzebie...

Po raz pierwszy w życiu byłem na pogrzebie w obrządku prawosławnym. Nie muszę dodawać, że nie byłem celebransem tej liturgii. Tak się po prostu złożyło, że mama jednej z moich nowych znajomych była osobą z kościoła prawosławnego. Zresztą nie inaczej jest z jej córką. Mój "napięty" rozkład zajeć pozwolił mi wziąć udział w tej uroczytości. Bardzo było mi przykro, że ze wszystkich wypowiadanych modlitw rozumiałem tylko: "Chwała Ojcu i Synowi ...". Po 30 minutach przemówił Celebrans w języku polskim. W sumie sam mógłbym powtórzyć wszystkie te słowa na pogrzebie katolickim. O wierze w życie wieczne i o wartości modlitwy za zmarłych. To doświadczenie w tym ostatnim dniu mojego życia pomogło mi zrozumieć, jak niedaleko jesteśmy od siebie.
W tym obrządku pochowani zostali moi pradziadowie. Dzisiaj ja jestem katolickim księdzem. A co myślą o tym oni z wysokości nieba?

sobota, 15 września 2012

Znalazło się mieszkanie dla bezdomnej rodziny

Na skierowany apel o pomoc małżeństwu Edyty i Jacka odpowiedziało kilka osób. Najpierw znalazła się osoba, która zaoferowala pomoc finansową (Sam nie wiem, jaka była zawartość tej koperty). Kolejną pomocą okazał się wózek dla dziecka. Tego czwartego, które ma się narodzić. No i w końcu telefon z propozycją udostępnienia na bardzo korzystnych warunkach mieszkania. Nie było wiele czasu, bo zaledwie tydzień. Dzisiejszy Dzień Pański rodzina z trójką dzieci przeżyje w nowym miejscu.
Tak wyglądało życie pierwszych chrześcijan, którzy słowa Jezusa: "jestem z wami, aż do skończenia świata" przeżywali zarówno na liturgii, jak i w codziennych relacjach z drugimi ludźmi.

Po cichu liczyłem na to, że Edyta i Jacek zamieszkają na terenie naszej parafii. Stało się jednak inaczej.

niedziela, 9 września 2012

Przestałem być "profesorem"

Przez ostatnie siedem lat w ramach zajęć dodatkowych zajmowałem się prowadzeniem spotkań dla kandydatów do Zgromadzenia  w naszym salezjańskim nowicjacie w Swobnicy. W dniu wczorajszym, 8 września 2012 r. zakończył swoją misję ten dom formacyjny. Pierwszą - ostatnią w Swobnicy - profesję złożyło czterech współbraci. Zmiana miejsca podyktowana różnymi względami otwiera nowy rozdział w obecności salezjanów na tej małej wiosce. Przy okazji tych zmian również i ja poniosłem swoją małą stratę, którą przeżywam z uśmiechem na twarzy. A mianowicie przestłem być "profesorem". Podczas spotkań z nowicjuszami czułem zawsze spory dyskomfort z powodu tego tytułu, do którego nawet w najmniejszym stopniu nie miałem prawa. Przy pierwszym spotkaniu tłumaczyłem, że to jedna nie ja, ten "profesor".
Jak ulotne są ludzkie nominacje. :)
Pamiętam jeszcze ze szkoły średniej, jak po jej ukończeniu byłem rozczarowany tym, że moi "profesorowie" z Liceum, rzeczywiście nimi nie byli. Jednak do dziś, mam sentyment do tego określenia. I lubię wspominać moich wszystkich profesorów. W końcu coś im zawdzięczam...

piątek, 7 września 2012

Przyjaciół poznaje się ...

Nasz dom zakonny od kilku tygodni jest oblężony pomocą życzliwych osób. Przy bardzo skromnych zasobach finansowych udało nam się (wspólnocie) zrealizować bardzo wiele zadań. Na ten dzisiejszy (ostatni) dzień została praca Krzysztofa i Rafała. W nowym budynku przykościelnym pojawiły się okna. Nie byłoby ich, gdyby nie wcześniejsza obietnica Adama i realizacja Wojtka.
A przecież to w końcu dopiero początek drogi.
Pomoc każdego odczytuję jako znak Bożej ingerencji w codzienność. Chciałbym również stać sie takim znakiem dla innych.
W sercu noszę słowa piosenki: "nie ma problemu, by Bóg rozwiązać nie mógł". Najczęściej posługuje się jednak drugim człowiekiem, aby nas o tym przekonać.

czwartek, 6 września 2012

Głód Pierwszej Komunii

Zaczęło się.
Głód Eucharystii. Tęsknota za spotkaniem ze Zmartwychwstałym Chrystusem. To pragnienia bardzo cenne w sercu chrześcijanina. I nie powinny nigdy nikogo dziwić. Taki głód przeżywają osoby, które żyjąc w niesakramentalnych związkach nagle dostrzegają, że brakuje im "tych spotkań" z Bogiem. Tęsknota ta sieje niepokój w sercu ociągającego się ze spowiedzią "ciężkiego" grzesznika. Z jednej strony tęskni za Komunią, a z drugiej katuje swoje serce zwlekaniem ze spowiedzią. Skądś to znam. Bynajmniej nie tylko z pozycji siedzącej w konfesjonale.
A dziś rzecz idzie o Pierwszą Komunię. Dotarła już do rodziców dzieci informacja, że będą musieli się zgłaszać do kancelarii, aby wyrazić chęć przystąpienia dziecka do Pierwszej Komunii Świętej. Dotyczy to przede wszystkim tych, których los rzucił z zamieszkaniem gdzieś daleko od granic naszej parafii. A do tego doszła okoliczność pobierania nauki przez dziecko w szkole podstawowej na naszym, salezjańskim terenie. Z niecierpliwością wyczekuję tych spotkań. Poznam nowe osoby, których jeszcze nie wiedziałem w kościele :) Tak się niestety składa, że pojawią się na ten sezon, aby potem znowu gdzieś zniknąć. Mają ten chwilowy "głód" pierwszej Komunii Świętej. A dzieci, które zazwyczaj chodzą na czterech nogach do kościoła będą się tylko dziwić, że nagle to takie ważne, aby być na Mszy świętej. Nogi rodziców są bardziej wysłużone, więc po Pierwszej Komunii będą musiały odpocząć, a na dwóch swoich dziecko samo nie dotrze do kościoła.
Oczywiście każde uogólnienie jest niebezpieczne i niesprawiedliwe. Więc są jeszcze bardzo w porządku w tym względzie rodziny. I dla nich podaję wiadomość: Komunia będzie 12 maja :), co potwierdzę w najbliższą niedzielę.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Anioł przemienił serce

Bezpośrednio po spotkaniu z ks. Biskupem w sprawie zbliżającej się wizytacji miałem udać się na spotkanie z dyrekcją jednej ze szkół. Na chwilę wszedłem do sklepiku przy Kurii. Chciałem kupić jakąś ikonę. Myślałem o Maryi. Ale akurat nie było. Więc w moich rękach i pamiątkowej torbie znalazła się ostatecznie niewielka ikona Anioła. Z tą ikoną ruszyłem na spotkanie. Spodziewałem się raczej trudnej rozmowy. Na Mszy świętej z okazji rozpoczęcia nauki w minionym roku z tej szkoly było zaledwie 7 uczniów. O zakończeniu już lepiej nie mówić. W tym roku została już wcześniej podana uczniom godzina Mszy świętej, która raczej nie rokowała większej frekwencji. Społeczność tej szkoły w czasie wakacji przeżyła odejścia do Domu Ojca ucznia z klasy trzeciej oraz nauczycielki. Do tych wydarzeń nawiązałem w rozmowie, zapraszając jednocześnie na Mszę świętą w intencji tych osób. Anioł zrobił swoje. Mamy nie jedną, ale dwie Msze święte. I wielkie prawdopodobieństwo, że dogodna godzina będzie sprzyjać obecności większości uczniów. Liczę także na nauczycieli.
Muszę zdobyć więcej tych aniołów :)

środa, 29 sierpnia 2012

Ile tego życia?

Dobry kawałek serca zostawiłem w czasie różnych spotkań z młodzieża. Soleczniki z wileńszczyzny mają tutaj szczególne miejsce. Nie planowałem dzisiejszego spotkania z przyjaciółmi zza wschodniej granicy. "Ile tego życia" - po raz kolejny padły te słowa z ust Iriny. To ona pierwsza zwróciła mi kiedyś uwagę na zbyteczny pośpiech. Trzeba mieć czas dla przyjaciół. Trzeba mieć czas, aby się zatrzymać i nie koniecznie samemu popatrzeć na teraźniejszość.
W tym zabieganym, przedwizytacyjnym dniu znalazłem czas na spotkanie z młodym małżeństwem. Na kolejne już zaproszenie wypadało odpowiedzieć. Pan Bóg dał nam czas radości, dla mnie wytchnienia i doświadczenia jego miłosierdzia. Istota powołania małżeńskiego i kapłańskiego jest wręcz taka sama: Miłość. Stąd jest taka przestrzeń, w której możemy wzajemnie się ubogacać. Gdyby z takich pojedyńczych spotkań miało zrodzić się duszpasterstwo małżeństw to nie widzę problemu. W końcu, ile tego życia?
To był naprawdę piękny dzień.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Pożegnałem dotkniętą parafiankę....

Czekałem od tygodnia na mojego "apostatę". Ale modlitwa obecnych na Mszach świętych parafian przyniosła skutek... Jeszcze się nie pojawił. Za to dziś, w pewnym sensie pożegnałem się z parafianką.
Zmiana w rozkładzie Mszy świętych mogła zrodzić różne odczucia. Nie spodziewałem się, że tak mocne. Przepraszałem, tłumaczyłem, i prosiłem o zrozumienie dobrych intencji, które stoją za tą zmianą. Zmiana dotyczy głównie propozycji duszpasterskiej dla rodzin z małymi dziećmi. Wychodząc im na przeciw, i będąc w sumie sprowokowanym przez nich wprowadziłem zmianę dotyczącą godziny Mszy świętej z udziałem dzieci. To niestety pociąga za sobą konsekwencje. Suma w południe.
Okazuje się, że dla niektórych osób będzie to kolidować np. z koncertem w "Różance". Moja rozmówczyni stwierdziła: "odchodzę do Serca". Pewnie będę musiał uprzedzić szczecińskich chrystusowców, żeby dostawili ławki na sumie o 10-tej. Przeprosiłem ją bardzo i prosiłem o wybaczenie. Oczywiście nie chciałem jej za wszelką cenę zatrzymywać. Ale chciałem, aby opuszczając parafię czyniła to z pokojem w sercu.
Pewnie to nie koniec głosów niezadowolenia. Czy opinie osób zadowolnych zdołają wynagrodzić gorycz pozostawioną przez rozczarowanych?

sobota, 25 sierpnia 2012

Oprawa muzyczna na ślubie

Na początku miało być "Ave Maria". Jednak z powodu innych konkurencyjnych i koniecznych obowiązków zabrakło wystarczająco czasu na próby. Zdecydowaliśmy, że zaśpiewam "Panis Angelicus". Akompaniament wykonał ks. Mariusz Kowalski. A wszystko stało się na ślubie Kasi i Marcina. O tym, że lubię śpiewać nie muszę nikogo przekonywać. Na ślubie miałem taką okazję po raz pierwszy. Na początku wszystko wyglądało jak żart z mojej strony. Ale ponieważ narzeczeni byli bardzo szczerzy i bezpośredni z mojej strony nie mogło być inaczej.
Test łacińskiej pieśni (w odnalezionym tłumaczeniu) w języku polskim przedstawia się następująco:
Chleb anielski staje się chlebem ludzi,
chleb niebiański kładzie kres zapowiedziom,
co za przedziwna rzecz: spożywa Pana
biedak, sługa i nędznik.

"Spożywa Pana biedak, sługa i nędznik". Wczoraj spotkałem "biedaka", który zdecydował, że jednak przez kilka może, kilkanaście lat nie będzie "spożywał Pana". Modlę się za Niego.
Jest taki głód, którego nie zaspokoi żaden pokarm tylko Eucharystia.
Kasia i Marcin zasiedli do Stołu Pańskiego, gdy w tym samym czasie ktoś inny od niego odchodził...
A miejsca są dla wszystkich.

Sercem w celach śmierci w Dreźnie

Nie zawsze można być tam, gdzie się chce. Takie już życie jest. 24 sierpnia minęła 70 rocznica męczeńskiej śmierci Poznańskiej Piątki. Błogosławieni Oratorianie zostali uformowani w duchowej szkole świętego Jana Bosko. Ich wiara w Boga oparta była na prostej, ale zarazem głębokiej pobożności. Kolumny dwie: kult do Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie oraz nabożeństwo do Maryi Wspomożycielki to mocny fundament ich zawierzenia Bogu.
Cofam się kika lat. W pamięci mam Eucharystię sprawowaną w celi śmierci drezneńskiego więzienia, w którym dobiegały końca ostatnie chwile życia naszych Bohaterów. Tam zostały napisane tzw. Listy spod gilotyny (można je odnaleźć na stronie: www.wiernidokonca.pl). Mszę świętą sprawowaliśmy razem z księdzem Jarosławem Wąsowiczem i grupą pilskiej młodzieży. Jako wychowawcy chcieliśmy pokazać młodym, na czym mają opierać swoje życie. Eucharystia i Maryja. Tak uczyniła Piątka. Nie było jednak sukcesu wychowawczego. Albo młodzież nas nie zrozumiała, albo nasze emocje były tak wielkie, że nie wyczuliśmy prawdziwej atmosfery tego wydarzenia. Większość młodzieży nie przystąpiła do Komunii. Trudno było mieć do nich żal. Z tego faktu wyciągnąłem między innymi wiosek, że moja miłość do Eucharystii jest jeszcze zbyt mała. Że to ja za mało potrafiłem pokazać, jak mocnym fundamentem jest Jezus Chrystus.
Piątka Poznańska miała widocznie większe szczęście do wychowawców. Ich największą radością w godzinie śmierci było pojednanie się z Bogiem, przyjęta Komunia święta i świadomość faktu, że odchodzą z tego świata w miesięczne wspomnienie Wspomożycielki.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Wystarczy, że jesteście młodzi, abym was kochał

To zdanie księdza Bosko powraca do mojej pamięci, gdy myślę o wczorajszym spotkaniu z młodzieżą na jednej z ulic naszego osiedla. Jest jeszcze ciepło, więc nawet po 21 można spotkać grupkę młodych ludzi np. na murku przy przystanku autobusowym. Na wieczorny spacer udaliśmy się tym razem z Marcinem i Anią. Dużo rozmawialiśmy o powołaniu do małżeństwa. Do momentu, w którym musiałem i ja uświadmić sobie piękno mojego powołania. To młodzież, którą mam kochać.
Nie zdziwił mnie fakt, że nie zostałem rozpoznany przez młodych, bo w końcu jestem tutaj zaledwie od 53 dni. Zaskoczył mnie jednak Norbert, który pamiętał nawet moje imię. Nie wiedział, że jestem tu na stałe. Wspominał dawne czasy z Oratorium, wspólne zabawy. Wtedy był jeszcze małym dzieckiem, a teraz sprawia wrażenie dorosłego, który po całym dniu pracy "odpoczywa" z butelką piwa (chyba nie jedną) w gronie gimnazjalistów. Z poznanej grupy obiecałem zapamiętać imię Nikoli, która jest dopiero w pierwszej klasie gimanazjum. Była jeszcze jej koleżanka i dwóch innych chłopców, z których jeden przyznał się, że należy do SALOS-u.
Mam nadzieję, że nie było to nasze ostatnie spotkanie. Bardzo prosiłem, aby jak Norbert "dojdzie do siebie" żeby mnie odwiedził, bo przecież mamy wspólnie co wspominać. A przy okazji prozmawiać o teraźniejszości i przyszłości.
Bardzo chciałbym ich zabrać na BOSKI FESTIWAL do Trzcińca. To właśnie dla takiej młodzieży jest to spotkanie. I wiem, że takiej młodzieży jest jeszcze więcej na naszym osiedlu.

środa, 22 sierpnia 2012

Jest tylko jedna Królowa

I nie ma innych. Jedyna Królowa, która przemierzała drogę życia śladami naszego Króla.
Dzisiaj w Ewangelii podły poruszające mnie od kilkunastu tygodni słowa. Ponieważ nie ja pierwszy je usłyszałem, więc staram się zrozumieć, co spowodowały w sercu Maryi.
Przyjąć Wolę Bożą. Może z początku wydawać się przykrym obowiązkiem. Muszę ją wypełnić, aby nie zasmucić Ojca Niebieskiego. Pogodzony z losem człowiek w końcu zdaje się odpowiedać: nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie. Ale to jeszcze nie jest ostatni krok w przyjmowaniu Woli Bożej. Jest jeszcze ten, w którym człowiek już niczego nie pragnie tylko tej Woli, swojej już nie posiada. Jedynym pragnieniem jest Boże pragnienie.
Słowa Archanioła skierowane do Maryi stały się słowami Konsekracji. Wypowiedziane: "Fiat" było owocem, głosem zstępującego na Maryję Ducha Świętego. Osłoniona Mocą Najwyższego już się nie lęka, ale z radością w sercu pragnie Bożych pragnień.
Taka jest nasza Królowa, która stoi po prawicy naszego Pana i Króla.
Matka podobna do swego Syna.
Matka życia Bożego w sercu zalęknionym.


Dziś zostawiłem u Jej stóp
niepewne jutra serca zakochanych, którzy już zmęczyli się miłością;
serca samotne stęsknione za bliskością umiłowanej osoby;
serce alkoholika, którego życie oblewa łzami rodzona matka.

I znów nie miałem kwiatów.

Czy stanie się cud Kany Galilejskiej?
Czy młodzi się pokochają? Samotni odnajdą siebie? A wódka stanie się wodą, przez łzy matki?

Ile tych stągwi czeka na cud przemiany?

wtorek, 21 sierpnia 2012

Ruszyła "Betania"

Betania to miejsce ulubione przez Pana Jezusa. Dom Marty, Marii i Łazarza stał zawsze otworem dla utrudzonego Pielgrzyma. Jezus z pewnością lubił tam nie tylko pouczać dziewczyny o ich różnych drogach uświęcenia codzienności. To miejsce mogło być również świadkiem radości dzielonej z przyjaciółmi. Od kilku lat przy Salesianum (kiedyś się wytłumaczę z tej nazwy) gromadziła się młodzież pragnąca w duchu takiej przyjaźni, dzielonej z Chrystusem, przeżywać swoją codzienność.
Dzisiejsza obeności ks. Dominika dała sposobność, aby "młodzieży" przedstawić nowego pasterza wspólnoty. Stało się to na 8 piętrze bloku przy ulicy Matejki. Żeby było śmieszniej zamiast na Matejki trafiłem z ks. Mariuszem najpierw na ulice Moniuszki. O tyle sympatycznie, że daliśmy czas, aby wspólnota nacieszyła się księdzem Dominikiem. Pewnie jeszcze pozostał niedosyt, ale jego drogi mają szansę jeszcze nie raz przecinać nasze okolice.
Bóg dał nam to spotkanie. Mogliśmy - trzej salezjanie - uklęknąć przed młodzieżą i prosić ich o modlitwę za nas. To wielki dar ich kochających serc. Nawet gdyby nikt z nich nie dotarł na pierwsze spotkanie Betanii w Salesianum, to chociażby dla tej modlitwy warto było odbyć drogę od Moniuszki do Matejki. Malarz dźwięku i malarz obrazu. Nowy pasterz Betanii to także malarz. I dźwięku i obrazu. Słyszy dźwięki i mówi obrazowym językiem. Jak ksiądz Bosko. Bo to przecież salezjańska wspólnota.

Odprawiłem Mszę na Krakowskim Przedmieściu

Oczywiście nie na ulicy, ale w kościele pw. św. Józefa. Niedzielna Eucharystia nie zgromadziła wielu wiernych. Możliwość wyboru spotkania z Chrystusem w licznych warszawskich świątyniach sprawia z pewnością, że do kościołów rektoralnych przybywają sympatycy, ofiarodawcy intencji lub przypadkowi katoliccy turyści. Sympatyczne powitanie przez brata zakonnego w wejściu świątyni zadecydowało, że właśnie tam przeżyłem z Przyjaciółmi niedzielne spotkanie z Panem Jezusem.
Ze zdziwienia rodzą się nowe pomysły lub głębokie refleksje. Nie wiem, czy to będzie jakiś nowy pomysł, może tylko refleksja. Zdziwił mnie fakt, że po słowie Bożym, tak mocno zachęcającym do przyjmowania Komunii Świętej, dwóch usługujących do Mszy świętej alumnów nie przyjęło Eucharystii. Domyślałem się, że pewnie już byli np. godzinę wcześniej. Przepisy liturgiczne zezwalają na kolejną Komunię, jeżeli jest się za drugim razem na całej Mszy świętej. Szczególnym uczestnikiem Mszy świetej jest służba. Zwłaszcza taka "na dyżurze". Czy ludzie zwrócili uwagę na "nieprzystąpienie" do Komunii świętej służby liturgicznej? Nie wiem, ja na pewno tak. Moment przyjmowania Eucharystii ma znaczenie dla zgromadzonej wspólnoty. Jest świadectwem jedności w Chrystusie. Ja na miejscu tych braci nie wahałbym się przystąpić nawet i trzeci raz do Komunii Świętej z uwagi na ten wymiar zjednoczenia. Spożywamy jeden Chleb i pijemy z Jednego Kielicha.
Mogłem swoje refleksje (nie wiem, czy głębokie) pozostawić dla siebie. Ale nie wytrzymałem i podzieliłem się z klerycką młodzieżą. Czy przejeli się tą uwagą? Może.
Jezus tego dnia chodził po Krakowskim Przedmieściu i chciał odwiedzić, jak najwięcej ludzkich serc. A gdyby, do niektórych zajrzał i z dwa, trzy razy to z pewnością nie zaszkodziłby tym sercom, ani tym bardziej nie umniejszyłby swojej do nich miłości.

sobota, 18 sierpnia 2012

Pogoń wygrała 4:0

Wynik raczej zaskakujący. Mecze szczecińskiej drużyny zawsze powodują ożywienie okolic naszego kościoła. Bliskość stadionu sprawia, że chcąc nie chcąc udziela się nam atomosfera igrzyska sportowego.
Klimatu tego zakosztowaliśmy z ks. Mariuszem, gdy spacerowaliśmy po osiedlu. Mijaliśmy kolejnych kibiców. Mój towarzysz bardzo odważnie kolejne napotykane osoby pozdrawiał staropolskim: "Szczęść Boże". Niestety nie wszystkie okrzyki pasowały do tego pozdrowienia. W końcu zatrzymaliśmy się przy grupie kibiców Pogoni, którzy na mecz przyjechali ze Stargardu. Zmęczeni kibicowaniem łapali oddech na jednym z chodników. Nie często ma się okazję porozmawiać z dwoma księżmi na raz. Żadna z trzech par nie żyła w sakramentalnym małżeństwie. Ale wszyscy byli przyjaźnie nastawieni do Boga, może trochę mniej do Kościoła, a jeszcze mniej do księży. Rozmowy dotyczyły nierozerwalności małżeństwa, odłożonego bierzmowania, nieprecyzyjnego prowadzenia kancelarii przez księży. Na koniec zostawiliśmy na siebie namiary, deklarując pomoc w razie "w".
Dobrze, że Pogoń gra. Jeszcze lepiej, że wygrywa. Pewnie inaczej potoczyłaby się ta rozmowa, gdyby zabrakło na początku tej spontanicznej radości z wygranego meczu.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Spotkałem duchowe dziecko Palikota

Ilość spotkanych osób w tym ostatnim dniu była znowu niesamowita. Ale opiszę to spotkanie, które wydaje się być największym wyzwaniem duszpasterskim. Zgłosił się do mnie młody, dwudziestoparoletni chłopak, który wyraził chęć "wypisania się" z Kościoła. Nie wiem, czy go zaskoczyłem, ale odpowiedziałem: "dobrze", by podjąć z nim dialog. W przygotowanym piśmie zawarł między innymi stwierdzenie o fakcie, że "Boga nie ma".
Jestem przekonany o trafności stwierdzeń zawartych w Biblii. "Mówi głupi w swoim sercu: Boga nie ma". Mój rozmówca, aby mnie upewnić o swojej kondycji napisał te słowa wersalikami. Już nie wiem jakie, ale pewne przysłowie mówi, aby nie kłócić się z głupim, by stojący obok, nas ze sobą nie pomylili. Więc kłócić się nie będę. Mój apostata przyjdzie niebawem z dwoma świadkami swojej apostazji. Zastanawiam się, jakie miejsce wybrać na podpisanie tego aktu. Na pewno nie kaplicę. Na razie myślę, o kancelarii budującego się kościoła. Takie miejsce będzie wymowne. To jeszcze bardziej zmobilizuje budowniczych, aby jak najszybciej zwięczyć to dzieło. Ale za nim do tego dojdzie zaproponuję całej wspólnocie parafialnej modlitwę w jego intencji. Może się jeszcze chłopak zastanowi...

środa, 15 sierpnia 2012

W klimacie Ain Karim

Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przyniosła wiele niespodzianek (tak, jak na ostatni dzień przystało). Jedną z nich było spotkanie z Julią Dębowską. Podaję nazwisko bo jest w pewnym sensie osobą publiczną. Na Youtubie można znaleźć materiały z jej występami. Razem z mamą na chwilę zawitały do Polski, by między innymi poprosić Maryję Wspomożycielkę o pomoc.
Jak do Ain Karim dzisiaj do Szczecina na wieczór i noc zawitała kopia Cudownego Wizerunku Jasnogórskiej Wspmożycielki. Do swej krewnej Elżbiety Maryja przybyła, aby jej usługiwać. A wraz z posługą przyniosła pod sercem Syna. "Matka mojego Pana przychodzi do mnie". Nie inaczej jest i dziś. Matka naszego Pana przybyła do nas. Jak serce Elżbiety - Jej przybycie porusza i nasze.
Julka pewnie teraz razem z mamą prosi o łaskę uzdrowienia. I może zrozumie, że w tym niezwykłym spotkaniu może otrzymać o wiele więcej niż poprosi.

Byłem wieczorem pokazać się Matce Bożej.
Jeszcze przed 1991 rokiem miałem możliwość powiedzenia kilkunastu zdań w czasie pożegnania kopii obrazu Jasnogórskiego w Dębnie. Nie wiem, jak to się stało, ale zachowała mi się kartka z tym tekstem, który teraz zacytuję:
"Maryjo! Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że wizyta Twego Cudownego Wizerunku w naszej parafi przyniosła wiele przeżyć, wrażeń ale również i zobowiązań. Chciałbym teraz w czasie tego pożegnania przedstawić Ci obietnice tych wszystkich młodych ludzi, którzy znaleźli czas, aby czuwać przed Twoim wizerunkiem, aby spotkać się z Twoim Synem w Eucharystii.
Obiecujemy Ci, Maryjo, że będziemy starali się być nieustannie przy Tobie i Twoim Synu, że będziemy stale troszczyć sie o tę Miłość, którą nas otaczacie.
Obiecujemy Ci Matko, że będziemy pamiętać o tym spotkaniu, o tych wszystkich przeżyciach, które ono przyniosło.
Nie zapomnimy o słowach Ojca świętego: Jesteście przyszłością Narodu.
Nie zawiedziemy Ciebie Maryjo.
Obiecujemy Ci także, Matko Zbawiciela, że będziemy czuwać. Może miejscem czuwania nie zawsze będzie kościół, ale zawsze będzie nim nasze serce. Będziemy czuwać nad tym, aby w naszych młodych sercach było zawsze godne miejsce dla Ciebie i Twojego Syna.
I będziemy czuwać, już teraz jako bardzo młodzi ludzie, aby być zawsze gotowymi na przyjście Twojego Syna.
Przyjmij Pani Jasnogórska te nasze młodzieńcze zobowiązania i swoją matczyną dłonią pobłogosław swym dzieciom. Pozostań z nami Maryjo! (Dębno-Peregrynacja)".

Coś z tego nie straciło na ważności.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Spotkałem wierzącego biznesmena

Miałem na dziś umówione spotkanie z dyrektorem pewnej firmy zajmującej się ogólnie rzecz biorąc finansami. Kilka dni temu zdziwiło mnie, że sam do mnie zadzwonił, aby potwierdzić termin spotkania. Może pomyślał, że pani menadżer robi sobie z niego żarty umawiając go z księdzem na spotkanie. Nie zdążyłem zapytać o jego myśli. W czasie spotkania okazało się, że swoją funkcję wypełnia od kilku zaledwie dni i pierwszym oficjalnym spotkaniem na tym nowym stanowisku było to ze mną. Taki niezwykły zbieg okoliczności. W moim rozmówcy odnalazłem człowieka wierzącego, który potrafił zacytować całą Ewangelię z ostatniej niedzieli. Pamiętał również o Eliaszu z pierwszego czytania. On żył tym słowem, a słowo żyło w nim i jak ewangeliczny "zakwas" przenikało jego codzienne życie.
W moich najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Nie wiem, jak potoczy się wątek, który mnie doprowadził do tej rozmowy. Sam już nie jestem pewien, co powinno być celem tego spotkania, gdy już ono się skończyło.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Chyba sie zdenerwowałem, więc...

Wspomnę wczorajsze fajerwerki. Pewnie nie wszyscy wiedzą, że Szczecin ma swój festiwal w tej dziedzinie rozrywki. To takie igrzyska dla "ludu". Nawet memoriał Kusocińskiego na Litewskiej nie zgromadził takiego tłumu. Tam była prawdziwa rywalizacja, ludzki pot i łzy. Tutaj tysiące złotych wystrzeliwane w ramach "wybuchowej rywalizacji". Znajomy (tutaj uśmiecham się do Krzysztofa, który jako nieliczny śledzi mój blog) stwierdził, że to kolejny taras z budowy naszego kościoła jest spalany w ramach pokazu. Zawsze boję się przeliczania na pieniądze rzeczy nie do wycenienia. Nie da się wycenić radości tłumu. I pewnie takie imprezy są potrzebne. Ja przy okazji zastanawiałem się, ilu z tych ludzi było w niedzielę na Mszy świętej? Ilu zapragnęło pokazać dzieciom największy cud - Eucharystię? A teraz nie respektując rytmu ich życia ciągną je na nocny pokaz sztucznych ogni.
Wracając do dzisiejszego zdenerowania... to dotyczy osób, którym w jakiś sposób zaufałem. Wiem, że mogą mnie jeszcze bardziej oszukać i wykorzystać, ale tak chyba dzieje się z każdym, który poświęca dla Miłosci wszystko - pogardzą nim tylko. Więc pozwolę się oszukać, i wybaczę, bo w końcu to ostatni dzień mojego życia.

sobota, 11 sierpnia 2012

Pogrzeb, chrzest i ślub...

Taka niezwykła kumulacja przydarzyła się dzisiaj, w tym szczególnym dniu.
Pogrzeb przeżyłem z rodziną, o której ktoś kiedyś napisał, że to "wzorowa rodzina". Córka i zięć Zmarłej to nasi byli wychowankowie z salezjańskiej szkoły. Rodzina i przyjaciele wypełnili połowę naszej świątyni. Jeszcze nie raz się spotkamy na Eucharystii, aby modlić się i dziękować za życie i cierpienie ich Bliskiej.
Również rodzina ochrzczonej parafianki zebrała się w niemałej grupie. Tutaj atmosfera była inna. Nawet interwencja kościelnego nie była skuteczna, aby wprowadzić "drobinę" więcej powagi do świętego miejsca. Jak się czasami zdarza, także i tym razem rodzice nie byli jeszcze małżeństwem. Ale za to ojciec ochrzczonej dziewczynki postanowił w tym dniu oświadczyć się jej mamie. Będzie dziewczyna wspominać w jednym dniu rocznicę swojego chrztu i zaręczyn rodziców.
No i wreszcie ślub. To kolejna para, która jak nowożeńcy z Kany Galilejskiej zaprosiła do swojej miłości Jezusa Chrystusa. Życzyłem im, aby jak ewangelicznego pana młodego również i ich ktoś kiedyś pochwalił za to, że dobre "wino" miłości małżeńskiej zachowali do kolejnych jubileuszów.

Wszystkim wydarzeniom towarzyszyła Msza święta i ludzkie łzy... Nie pozbierałem wszystkich, ale chociaż kilka zaniosę przed Boży tron.

piątek, 10 sierpnia 2012

Wróciła pani Krysia

Niespodzianki bywają miłe. Nie spodziewałem się powrotu pani Krysi. Myślałem, że pozostaną po niej tylko kwiaty przed naszą kaplicą. Ponieważ zależy jej na wielkiej anonimowości, więc chyba już o niej więcej nie będę pisał.
Niespodzianką był również krótki spacer po morskim brzegu. Jadąc do Międzywodzia obawiałem się, czy przypadkiem nie będę wyróżniał się zbyt ciepłym strojem. Niestety nie byłem jedyną osobą, która w przeciwdeszczowej kurce łapała cenny jod w swoje płuca. Mój współbrat rozpoczął pobyt w sanatorium, a ja mogłem powrócić do domu.
Temat posta nie daje mi spokoju. Pani Krysia przyznaje się do swojego pracoholizmu. Jej akcja z dekoracją kościoła przed ślubem chrześniaczki nie ustępuje w niczym skomplikowanym manewrom oddziałów specjalnych. Kwiaty kupione na końcu Jagiellońskiej w Szczecinie, sprzątanie i dekoracja światyni w okolicach Wrocławia, "niezdążenie" na ślub i późniejsze sprzątanie - "bo ksiądz kazał". Jak ja mogłem myśleć, chociaż przez chwilę, że jestem zapracowany.... :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Byłem na wakacjach

Nazwa "wakacje" jest trochę na wyrost. Ale jakby nie patrzeć miałem możliwość spojrzenia na Szczecin z innych perspektyw.
Pierwszą z nich była parafia w Nakle. Tam, pożegnaliśmy Mamę naszego współbrata Leszka. Msza żałobna odbyła się w kościele, który zainteresował mnie swoimi wymiarami. Ponad 20 metrów wysokości od podłogi do sufitu. Chciałbym już widzieć sufit naszego szczecińskiego Sanktuarium św. Jana Bosko. ...
Moje "wakacje" objęły krótkie spotkanie ze współbraćmi w Pile. Odwiedziłem również krewnych w Budzyniu. Mam tam swój pokój w mieszkaniu nestorki naszego rodu - Cioci Heleny. Jak zwykle kochana Ciocia chciała mnie ugościć czymś "wileńskim". Tym razem był to "grzybek litewski" na śniadanie. Pomimo wielokrotych wizyt na Litwie i Wileńszczyźnie byłem zaskoczony przyrządzonym daniem. To nieprawdopodobne jak nazwa potrawy może pasować do niej samej.
Na budzyńskim cmentarzu zmówiłem wieczorny pacierz. Ku mojemu zaskoczeniu, co drugi grób rozświetlały płonące znicze. Szczerze mówiąc nie znam bardziej zadbanego cmentarza. Na tym cmentarzu jest cały "las", którzy przesadzony z wileńszczyzny na tzw. ziemie odzyskane, tutaj znalazł miejsce spoczynku. Babcia, jej siostra, brat. Prababcia, której oczywiście nie mogłem znać. Dziadek w tym gronie znalazł się dzięki ekshumacji po blisko 40 latach od śmierci. Czasami żałuję, że nie ma tam grobu moich rodziców.
W drodze powrotnej odwiedziłem Kasię i Roberta. Tak przypadkowo, akurat dokładnie w ósmą rocznicę ich ślubu (dobrze, że są kalendarze w telefonach). Tak często ich obmawiam, że tym razem już nic nie powiem. Tylko tyle, że trójka ich dzieciaków rośnie jak na drożdżach. W Gorzowie znalazłem jeszcze chwilę, aby pomodlić się i pobłogosławić Barbarę i jej męża. Spotykamy się cyklicznie, raz na osiem lat. ;) Ale wiem, że każdego dnia pani Basia modli się za mnie.
No i jestem znowu w domu... w Szczecinie.

piątek, 3 sierpnia 2012

Myślałem o małżeństwie

Wszystko przez S. i P. (nie wiem, czy by sobie życzyli publikacji swoich imion) oraz przez inną parę, troszkę starszą. Dwie pary pragnące, aby Pan Bóg uświęcił ich miłość. Jeden ślub ma się odbyć "jak najszybciej" i to wcale nie z powodu nowego życia, którę się poczęło. Drugi związek ma jeszcze sporo miesięcy, aby przygotować się do tego szczególnego dnia.
Moje myśli o małżeństwie pobiegły dziś w kierunku znaczenia właściwej hierarchii osób. O ile proste jest zapytanie wprost narzeczonego: "Kto jest na pierwszym miejscu w jego życiu?", o tyle trudniej zrozumieć odpowiedź: "Bóg", gdy obok siedzi narzeczona i z tęsknotą czeka na odpowiedź. Pierwsze miejsce Jezusa w sercu małżonków ułatwia im nie tylko pojednanie się z Bogiem, ale  przede wszystkim pomaga odnaleźć drogę do zgody w codziennym budowaniu przyszłości.
Nie wiem, tylko czy młodzi młodzi i młodzi, troszkę starsi tak będą chcieli żyć. Czy zaryzykują swoje wspólne szczęście powierzająć się całkowicie Panu Bogu.

P.s. Dzisiaj Pan Bóg podłał kwiatki posadzone przez panią Krysię, a przy okazji podlał świeży beton na budowie.

Poprowadziłem trzy pogrzeby

Pan Stefan, Pani Marianna i Pani Wanda. To ich dziś pożegnałem wspólnie z bliskimi. Każde pożegnanie było inne. Dwa połączone z Eucharystią.
Ilekroć zaczynam taką Mszę świętą liczę na pełny udział jak największej ilości obecnych osób. Liczę, liczę. No i często się nie doliczam. Nie powiem, że to tym razem się wydarzyło. Czasami próbuję sobie wyobrazić, np. babcię, która przez kilkanaście lat czyniła cuda dla swoich kochanych wnuczków. Wspierała duchowo i materialnie. Była zapewniana laurkami pisamymi i mówionymi o tym, że jest najukochańszą babunią. A gdy przychodzi dzień pożegnania to te same wnuki, nie mające żadnych obiektywnych przeszkód, nie zdobywają się na odwagę, aby przystąpić do spowiedzi i przyjąć Komunię Świętą. Co ta babcia, lub dziadek powie tym wnukom, kiedy będzie im za kilkadziesiąt lat otwierał bramy "domu Ojca" razem ze świętym Piotrem? No i co oni im odpowiedzą?
Do tematu pogrzebu wrócę jeszcze, ..., jak dożyję.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Śpiewałem pieśni patriotyczne

To w sumie było wczoraj. Na Placu Lotników odbyło się spotkanie poświęcone pamięci Żołnierzy Wyklętych. Przejęty formacją patriotyczną poznanej niedawno młodzieży zaproponowalem udział w tym spotkaniu. Na moje nieszczęście nie zapoznałem się z treścią zamieszczonych pieśni. Wydawało mi się, do wczoraj, że znam więkoszść pieśni tzw. patriotycznych. Nie chciałbym cytować tych słów.
Zastanawiałem się jednak, dlaczego coś jest nie tak. W sumie pieśni powstały w konkretnym czasie. Nawet jeżeli nie układane przez bohaterów, to na pewno przez nich śpiewane. A jednak dziś mogą budzić mieszane uczucia.
Jedyne skojarzenie jakie mi się nasunęło to historia pieśni "Serdeczna Matko", której zwrotka mówiąca o "Synu rozgniewanym, który rózgami siecze" została przestawiona na "bocznicę" życia liturgicznego. Praktycznie zdrowy katolik dziś już nie śpiewa tej zwrotki. Ona w swoim czasie pewnie miała jakieś racje istnienia, ale na pewno nie dziś.
Czy nie powinno tak się stać z niektórymi pieśniami z naszej historii? Boję się udzielać odpowiedzi. Niech mądrzejsi to rozsądzą. Po moich doświadczeniach spotkań międzynarodowych i międzykulturowych tylko w ramach pogodnego wieczoru, i z szerokim komentarzem odważyłbym się zaśpiewać np. trzecią zwrotkę Roty na spotkaniu polsko-niemieckim. I naprawdę nie mam nic przeciwko Niemcom, ani Konopnickiej.
Ale oczywiście następnym razem też przyjdę na śpiewanie pieśni patriotycznych. Może wcześniej więcej uwagi poświęcę na poznanie kontekstu ich powstania.

sobota, 28 lipca 2012

Zastępowałem Księdza Generała

Tak sie zdarzyło. W dniu dzisiejszym swoją profesję czasową ponawiał jeden z moich współbraci, pochodzący z parafii, w której obecnie pracuję (przecież wiadomo, że chodzi o św. Jana Bosko w Szczecinie). Formuła profesji przewiduje złożenie jej na ręce przełożonego generalnego. Zedecydowana większość salezjanów składa śluby wobec swoich Prowincjałów lub innych współbraci do tego celu oddelegowanych. No i tym razem mnie się to przydarzyło. Przed samą liturgią prosiłem profesa, aby podkreślił słowa "który zastępuje Przełożonego Generalnego". Nie wiem jeszcze ilu parafian usłyszało te słowa. Ale przy okazji to sprawdzę.
Po tak ciężkiej pracy, jak zastępowanie Przełożonego Generalnego, należy mi się dzień odpoczynku. Będzie to 22 dzień moich wakacji, które chciałbym przeżyć w lutym 2013 roku :)

Ps. Pani Krysia wysłała do mnie z pociągu sms-a. Cytuję fragment o posadzonych kwiatach: "Proszę Księdza Baardzo, bardzo, bardzo o powściągliwość względem parafian a względem rabatki która jest tylko i tylko przypadkowym wydarzeniem! jest całkowitym spontanem ! niech spowoduje M Y S L E N I E, ZADUMĘ, nad tym co powstało! Całkiem przypadkiem wstąpiłam do Waszego KOŚCIOŁA jadąc na basen olimpijski po drodze posadziłam kwiatki na Aleji J. P., a tego dnia wstąpiłam na mszę św. i zostałam z paroma kwiatkami u Was. oby św. J.P. II DARZYŁ PARAFIĘ SWĄ NIEUSTAJĄCĄ SIŁĄ DZIAŁANIA." (zachowałem oryginalną pisownię). Chciałbym, aby to błogosławieństwo stało się rzeczywistością.

czwartek, 26 lipca 2012

Opowiedziałem bajkę o Czerwonym Kapturku... na kazaniu

Słuchając dzisiejszej Ewangelii o "szczęśliwych oczach, które widzą, i szczęśliwych uszach, które słyszą" pomyślałem o... Czerwonym Kapturku. Nasza nieszczęsna bohaterka zaszokowana wyglądem swojej "babci" zadawała jej pytania o wielkie oczy i wielkie uszy.
Wspominaliśmy dziś świętych rodziców Maryi: Joachima i Annę, którzy z powodu swojego rodzicielstwa nosza miano "dziadków" Pana Jezusa. Nie wiem, jakie pytania zadawał swoim dziadkom Pan Jezus. Mogę jedynie domyślać się, że oczy i uszy Joachima i Anny były nie tyle wielkie, co szczęśliwe. Widzieli przecież, od kilkunastu lat, najcudowniejszego człowieka - swoją córkę - Maryję. Mogli słuchać jej głosu, może nawet śpiewu.
Dzisiaj również dziadkowie powinni usłyszeć pytania dotyczące ich oczu, uszu i serca. Dobrze byłoby, gdyby ktoś z krewnych zapytał: "Babciu, dlaczego masz takie szczęśliwe oczy? Dlaczego jest tyle radości i szczęścia w Twoim sercu?". A odpowiedź może być jedna, bo "moje oczy ujrzały to, co pragnęli ujrzeć prorocy, a nie ujrzeli... Bo moje oczy ujrzały Jezusa w Echarystii, uszy - usłyszały Jego słowa, serce - przyjęło Jego miłość".

Ps. Pani Krysia obsadziła cały trawnik "kapustą", ponoć ten kwiat o właściwościach chwastu nie jest wybredy i rozrasta się szybko...

wtorek, 24 lipca 2012

Pomyślałem o miłości i Janie Pawle II

Od dwóch dni spotykam się z pewną kobietą. I nie ma na imię Maria, ale Krystyna.
Pani Krysia, chociaż przyjechala z Wrocławia od prawie pół roku jest naszą parafianką. Jej miłością są kwiaty. Gdzieś po zmroku zakrada się na różne skwery, aby posadzić tam jakiegoś kwiatka. Spotkaliśmy się dwa dni temu po zmroku. Zauważyłem przy kościele kogoś kręcącego się przy krzyżu. Wtedy podlewała wyschnięte roślinki. Już o świcie krzątała się przy fragmencie trawnika przed naszą kaplicą. Pani Krysia realizuje tam, krótko mówiąc projekt pod nazwą: przemienić świat na piękniejszy. Zastanawiałem się, co jest powodem, że wybrała akurat to miejsce. Nie pytana, opowiedziała o tym, jak pierwszy raz zobaczyła wizerunek Jana Pawła II nad wejściem do naszej kaplicy. Wyjątkowo realistyczne przedstawienie postaci błogosławionego papieża sprawiło, że odkryła swoją misję, aby kolejnym punktem realizacji jej życiowej pasji stała się okolica naszej kaplicy.
Ilu jest takich ludzi? W ostatnich, środkowych i pierwszych ławkach kościoła? Ludzi, którzy nie liczą czasu, własnych sił i czasami nawet pieniędzy, aby przez drobny gest wyrazić wielką miłość do Boga i człowieka.
Z każdym dniem praca pani Krysi nabiera smaku i wyglądu. To ślad, który pozostawi w Szczecinie, gdy już powróci do Wrocławia.
A propos śladu, to ktoś napisał jakiś brzydki napis na murze kaplicy. Jeszcze nie namierzyłem ani napisu, ani jego autora. Za to jedna pani chciała go "zamalować" korektorem.

sobota, 21 lipca 2012

Ochrzciłem Franciszka i próbuję stać się żródłem

Pewnie to nic niezwykłego. Chrzest. Dzisiejszy był wyjątkowy dla mnie nie tylko z uwagi na rodziców dziecka, ale przede wszystkim z powodu doświadczenia Słowa Bożego. Myślę głównie o Ewangelii. Tym razem było to spotkanie z Samarytanką przy studni Jakuba. Niewiasta przy studni słysząc o żywej wodzie, którą może podarować jej Chrystus zaczyna myśleć o głębokości i potrzebie czerpaka. I tak dzieje się niekiedy z naszym życiem duchowym. Odnosimy wrażenie, że musimy posiadać wiele umiejętności (kopanie studni) i różnych okoliczności, które sprawią, że posiądziemy "wodę żywą". Okazuje się jednak, że tak jak przy studni Jakubowej, Jezus może nie tylko nam podarować tę wodę, ale przede wszystkim z nas samych uczynić jej źródła.
Stąd moja prośba do rodziców, aby nie kupowali Franiowi łopatki do kopania, ale nauczyli go Komunii z Bogiem, która uczyni go źródłem.

piątek, 20 lipca 2012

Nawiedziłem Sanktuarium Miłosierdzia Bożego

Na trasie do domu rodzinnego zdarza mi się odwiedzać sanktuarium w Myśliborzu. Czuję się tam już na tyle swobodnie, że nie krępuje mnie obecność sióstr i osób świeckich. Wchodząc do kaplicy bardzo chciałem przeczytać drugi rodział z Mądrości Syracha (niech będzie tajemnicą dlaczego). Ku mojemu zakoczeniu była w kaplicy wyjątkowo duża grupa osób. Zabrakło mi śmiałość, aby "pożyczyć" Pismo od którejś z sióstr, więc spokojnie nalazłem miejsce w ławce. Nie zdążyłem powitać Pana Jezusa, a obok mnie przyklęknęła siostra, która patrząc na mnie stwierdziła, że się pomyliła, że czeka na innego pana... Teraz przyszła kolej na mnie. Mogłem poprosić siostrę o Pismo święte. Najpierw chciała mi dać po ukraińsku, ale za chwilę mogłem pochylić się nad tym wyczekiwanym Syrachem w wersji polskiej... Świadomie nie cytuję treści tego rozdziału. Warto go przeczytać. Zwłaszcza, gdy w dniu dzisiejszym w Ewangelii Jezus zarzucał faryzeuszom, że "nie czytali w Prawie". "Jaka jest Jego wielkość takie i Jego miłosierdzie" - tak się kończy ten rozdział... Życzę błogosławionej lektury.

czwartek, 19 lipca 2012

Przeczytałem na kazaniu jej wiersze

Pożegnałem dziś razem z rodziną panią Stanisławę. Cieszę się (na pogrzebie), gdy mogę podzielić się doświadczeniem poznania osoby, którą żegnamy. Dzisiaj (chociaż nie spotkałem jej osobiście) miałem odczucie, że znam, choć o drobinę, duszę kobiety, którą chowaliśmy. To była starsza osoba. Ponieważ kobietom lat się nie liczy, powiem, że po osiemdziesiątce. Wnuczki przyniosły mi do kancelarii jej wiersze. I z nich poznałem dorosłą Stasię, która bardzo kochała bliskich, a wśród nich na pierwszym miejscu Pana Boga. Przypuszczam, że polonista nie zostawiłby suchej nitki na jej twórczości. Ale dzięki jej odwadze i przeświadczeniu, że tylko "to" po niej pozostanie jej krewni mogą dziś mieć nietypowy skarb rodzinny. Krewni płakali jak bobry, bo tak aktualnie brzmiały słowa o starości, przemijaniu i końcu życia. Łzy wyschną, ale wiersze pozostańą. Do nich wrócą, gdy zapragną po raz kolejny się z nią spotkać...
Nie zacznę od dziś pisać wierszy. Ten blog wystarczy. Ale już umówiłem się z inną starszą poetką, że mi uchyli rąbka swojej twórczości. A tak zupełnie na marginesie, czy wszystkie dziewczyny piszą wiersze?

środa, 18 lipca 2012

"Zdrowaś Maryjo" ze świadkiem Jehowy

Przepraszam, że to nie z dzisiaj, ale sprzed trzech dni. Ale jestem ciągle pod silnym wrażeniem spotkania z 83 letnią "babcią", która okazała się być Świadkiem Jehowy. W minioną niedzielę, wcześnie rano, zabrałem na stopa straszą panią. Zwracała się do mnie per "ksiądz", ponieważ zauważyła, że byłem ubrany w sutannę. Kiedy zaczęła narzekać na rozpustę i grzeszne życie współczesnych ludzi stwierdziłem, że "najważniejsze abyśmy my: ja i Pani się nawrócili". Pod koniec nie za długiej podróży, dojeżdżaliśmy już do Barlinka, chciałem ją dowieźć jak najbliżej rodziny, do której się udawała. Dopiero wtedy przyznała się, że jest świadkiem Jehowy. I zaczęła zwracać się do mnie per "pan". Przekazała mi orędzie o prawdziwym imieniu Boga, które w języku polskim brzmi: "Jahwe". Gdy zapytałem o Maryję, odpowiedziała, że rzeczywiście Anioł Gabriel pozdrowił ją słowami: "Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego Jezus". Sama stwierdziła, że nie pamięta "co wy dalej dodajecie", więc dokończyłem: "Święta Maryjo, Matko Boża, módl sie za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen". Wtedy moja stopowiczka zaczęła mi tłumaczyć, że Bóg jest duchem i nie ma matki, ale dla mnie to już nie miało większego znaczenia. W życzliwej atmosferze rozstaliśmy się. Pobłogosławiłem ją na koniec, chociaż o to nie prosiła.
Domyśliłem  się, że swoje kroki skierowała do Sali Królestwa i wyobrazilem sobie zdziwienie, jakie powstałoby na twarzach współwynawców mojej "babci", gdyby zauważyli, że szofer który ją dowozi jest ubrany w sutannę...

wtorek, 17 lipca 2012

Spotkałem kloszardów

Myślę, że nie zawsze moje posty będą bardzo poważne. Tak jak i ten dzisiejszy, chodziaż w tle jest myśl bardzo "sieriozna".
Spotkałem dziś kloszardów.
Ponieważ od kilku dni chodzi mi po głowie myśl o segregacji śmieci w naszym, salezjańskim dziele. Rano przygotowałem napisy. Miedzy innymi taki: "Segregujemy śmieci [w tym miejscu grafika: I love recykling] Puste i zgniecione puszki aluminiowe. Po napojach ;) zbieramy dla tych, co żyją ze sprzedaży złomu...". No i spotkałem kloszardów pchających wózek na ulicy Santockiej. Jak ich zobaczyłem, a było to już kilka godzin po napisaniu tego tekstu, to wiedziałem, że muszę ich zaczepić. Przedstawiłem się. Byli lekko zaskoczeni, kiedy wyciągnąłem do nich rękę. Zanim się zorietowali już byliśmy zajomymi. Zaprosiłem ich, aby odwiedzili naszą posesję, bo będę miał dla nich puszki i makulaturę. Nie wiem, czy przyjdą. Uprzedziłem, aby napotkanym osobom mówili, że są ze mną umówieni. Obowiam się reakcji innych domowników i naszych pracowników.
Muszę dopowiedzieć, że te puszki to nie od współbraci, ale od naszych gości, którzy mieszkają w bursie. Tłumaczyłem ich, że te puszki, które oni wyrzucają mogą sprawić trochę radości innym ludziom.


No i tak przeżyłem jedną z chwil mojego ostatniego dnia życia....

niedziela, 15 lipca 2012

No to zaczynamy

Z pewnością nie mam zbyt wiele czasu, aby się rozpisywać. Zacznę od usprawiedliwienia tytułu założonego bloga. Przychodząc do pracy w Szczecinie obiecałem pracować w każdym dniu tak, jakby miał to być ostatni dzień mojego życia. Stąd też z takiej perspektywy chciałbym spoglądać na to, co się wydarzyło.
Kolejnym motywem jest fakt, że nie wszystko mogę powiedzieć z tego miejsca, z którego najczęściej się wypowiadam. :) Forma bloga i używany nick stoją na straży mojego "odwrotu", gdyby zachodziła potrzeba zdystansowania się od napisanych słów. Starożytni mawiali, że rzeczy napisane pozostają. Nie liczę na taki sukces...
Ponieważ już przynudzam, więc na początek wystarczy.