poniedziałek, 25 lutego 2013

Z młodzieżą przed Panem

Kilkugodzinne spotkanie młodzieży z Panem Jezusem. To brzmi tak kosmicznie. Może dlatego takie spotkania najlepiej organizować w nocy, bo wtedy dla niektórych są jak sen... Dodam: piękny sen.
Na takie spotkanie otrzymałem zaproszenie od siostry Wiktorii  UK (jest jeszcze wersja łacińska nazwy zakonu, ale same siostry jej nie pamiętają :)). Ponieważ już byłem tam rok temu na czuwaniu przed Zesłaniem Ducha Świętego wiedziałem, że mogę spodziewać się obecności młodych. I byłem zakoczony. Pozytywnie. Skąd ci ludzie nie poprzyjeżdżali? Poznań, Trzebiatów, bliskiem memu sercu: Dębno, Różańsko, Dyszno, Grzybno :).
Nie zasłużyłem na to, aby uczestniczyć w całości spotkania. Miałem radość wysłuchać wprowadzenia Siostry Wiktorii, oraz bardzo dynamicznego w przekazie referatu  na temat życia błogosławionego Piotra Jerzego Frasattiego. Kleryk Maciej przybliżał życiorys błogosławionego ze wszystkimi detalami. Nie mógł opuścić epizodu z fajką, którą pykał błogosławiony. Po konferencji przyszedł czas na chwilę modlitwy przed Najświętszym Sakramentem.
No i na tym niestety mój udział się zakończył. Jeszcze tylko musiałem poprosić kierowcę z Dębna o przestawienie autokaru. I na koniec zamieniłem dwa zdania z grupą młodzieży, która wzorem Piotra Jerzego Frasattiego "pykała" swoje "fajki".
Dzięki Bogu, że to robili, bo już bym uwierzył, że to był sen, a młodzież w całości wzięta z kosmosu.

wtorek, 12 lutego 2013

Wielka karta Ewangelii Pokory

Decyzja Ojca świętego o zakończeniu pontyfikatu zaskoczyła wszystkich. Benedykt XVI chce "zaoszczędzić" chrześcijańskiemu światu po raz kolejny przeżywanie "Ewangelii Cierpienia". W tym względzie zdaje się, że błogosławiony Jana Paweł II swoim cierpieniem i umieraniem na oczach całego świata powiedział już wszystko.
Za to Benedykt XVI napisał swoją decyzją "kartę Ewangelii Pokory". Uniża się przed wszystkimi swoimi współpracownikami. Chce być na "marginesie", jak wielu wspaniałych starych ludzi, którym świat podziękował za ich aktywności i to, co mogą jeszcze uczynić.
Z pewnością chociaż przez chwilę świat pomyśli o tych, do których dołącza następca świętego Piotra.

sobota, 9 lutego 2013

Nie dla psa... buda

No i stało się. Pomalowałem budę dla psa (nie do końca, sic!). Jeszcze pozostał do zamieszczenia napis: TU MIESZKA SZCZĘŚLIWY PIKUŚ. Po niedzieli domaluję.
W końcu dałem się przekonać, że jestem wielkim prześladowcą zwierząt (konkretnie psów). Jednego już "psiej" pamięci.
Nie jest poprawnym politycznie zdanie, że psa należy traktować jak psa. Dziś tak oświadczyłem, że nie będę traktował w sposób humanitarny zwierząt. Będę się odnosił do nich w sposób "nie-ludzki". Bo w końcu te Boże stworzenia nie są ludźmi. 
I ta pomalowana buda jest bardziej dla ludzi, niż dla Pikusia, który i bez napisu jest po prostu szczęśliwy.
Pikuś ma przyjaciół, którzy bardzo przejęci są jego losem. Są w stanie dla niego poświęcić pieniądze, aby zakupić potrzebną suchą karmę. Poświęcają mu czas i współczucie. A ja zaproponowałem grabie i posprzątanie tego, co w ich oczach jest nie tak. Bo skoro mają tyle czasu, to może lepiej zamiast narzekać to po prostu coś zrobić.
Niestety ta propozycja nie znalazła uznania. A może nawet lekko wzburzyła przyjaciół Pikusia.
A ja chciałem być zrozumiany jako człowiek, który po prostu nie ogarnia tego wszystkiego. Który akurat w tym momencie bardziej myśli o ludziach, niż piesku.

wtorek, 5 lutego 2013

Listy z więzienia

Długo się zastanawiałem, czy o tym napisać. Czy przypadkiem nie naruszę pewnej przyzwoitości związanej z tajemnicą korespondencji. Mam nadzieję, że nie naruszę, i dalej będę mógł myśleć o sobie, że jestem przyzwoity gość.
Niedawno przyszedł czwarty listy. Ich autorem jest mój były uczeń. I nie prosi w nich o papierosy, kartę telefoniczną, czy znaczki. Takie listy czasami przychodzą na parafie. On dzieli się swoimi przemyśleniami. Nie otrzymał ode mnie żadnej odpowiedzi. Ale za każdym razem mam takie wrażenie, że jakby ją otrzymał. Nie ma wyrzutów, że nie odpisuję. Pisze wytrwale. Już czwarty list.
Oczywiście nie jest to uczeń, który był mi obojętny. Bardzo wzruszyła mnie kiedyś historia jego życia. Do tego stopnia, że kilkadziesiąt razy opowiadałem o nim na różnych rekolekcjach i spotakniach z młodzieżą. Był dla mnie przedstawicielem tych młodych, którym wydawało się, że siłą woli i wytężoną pracą pokonają wszelkie przeszkody. Niestety często przychodzi moment, że zło jest silniejsze. I to zło, z którym się walczy w innych (alkoholizm, inne uzależnienia) staje się doświadczeniem takiego wojownika.
Jest Bóg, który ratuje. I chyba po raz kolejny będę tego świadkiem. Bez mojej zasługi. Dlatego jeszcze nie odpisuję.

sobota, 2 lutego 2013

Bosko na słodko!

Ostatni dzień stycznia to oczywiście wielkie święto dla Salezjanów. W parafii pod wezwaniem Jana Bosko - uroczystość odpustowa. Drzewiej odpusty łączyły się z jarmarkami, kolorowymi i wystrzałowymi. Tłumy garnęły się do kościoła, do spowiedzi i po odpusty. Może i dziś, gdzieś tak bywa.
Byłem szczęśliwy, że nasza świątynia nie świeciła pustkami. Trudno w takim momencie chwalić wiernych. Bo przecież nikt nie chwali zwycięzcę za udział w zawodach. Największą pochwałą jest zwycięstwo. Zwycięstwo ma swój specyficzny smak. W nasze odpustowe przeżycia wpisał się smak pierniczków w kształcie drzewka (bosco - z j. włoskiego: las). Sceptycznie nastawiony do zbliżającego się odpustu określiłem ilość uczestników na nie większą niż 200 osób. Na szczęście ksiądz Bosko nie zawiódł. Rozmnażał kasztany, z piernikami sobie też poradził.
Na "widowiskowy" charakter dawniejszych odpustów składał się wysiłek nie jednej służby. Nie tylko liturgicznej. Każdy wnosił coś od siebie. W takim trybie pojawiły się pierniki na naszym odpuście. Nikt ich nie zamawiał. Ale ktoś, kto miał Boży pomysł w sercu nie zawahał się go zrealizować.
Co to znaczy słuchać swojego serca.