niedziela, 29 grudnia 2013

Zaskoczenie na ambonie

Przez pierwsze lata kapłańskiej posługi wszystkie kazania starałem się wcześniej napisać. Zwłaszcza takie uroczyste, ważne. O rekolekcjach to już nie wspomnę. Teraz zdarza się to już rzadziej. Przez szacunek dla wydarzenia jakim był pogrzeb śp. Stanisławy wydrukowałem tekst kazania na kartkach. Bezpośrednio przed liturgią ks. Kazimierz przekazał mi jeszcze kilka istotnych informacji o życiu swojej mamy. Wszystko pięknie poprawiłem i wydrukowałem. Niepotrzebne strony podarłem. Bardzo się zdziwiłem, gdy po Ewangelii zajrzałem do moim kartek i ... brakowało pierwszej strony. Została podarta. Były za to dwie drugie... Przez moment zastanawiałem się co było na tej pierwszej stronie... Nie było łatwo. Na mojej szczęście uczestnicy pogrzebu wcale nie oczekiwali szybkiego rozpoczęcia. Liturgia była tak podniosła, że na te pierwsze słowa mogli trochę poczekać. I poczekali. Jak to jest ważne, aby się przygotować do pogrzebu. Nawet, gdy już myślimy, że jesteśmy przygotowani, to może się okazać, że śmierć będzie zaskoczeniem.

piątek, 13 grudnia 2013

Prezent do Mikołaja

Tak musi pozostać. Mikołaj znów zgarnie całą falę serdecznych emocji wywołanych przez wymarzony upominek. A wszystko zaczęło się w Mierzynie na niedzielnej Mszy świętej. Służyłem tam pomocą duszpasterską. Akurat w tym dniu lokalne wspólnoty rozpoczęły akcję przygotowywania świątecznych paczek dla potrzebujących. Każdy z wiernych mógł wylosować los z określonym prezentem, który następnie powinien zakupić i przekazać organizatorom. Oni z kolei przekażą paczki potrzebującym. Wyciągnąłem los z koszyka marzeń. Bałem się, że może być np. telewizor plazmowy lub samochód osobowy. Na moje szczęście trafiło mi się marzenie dziewięcioletniego chłopca, który zapragnął markowych klocków do zabawy. Dziś w końcu zrealizowałem moje zobowiązanie. Najpierw szukałem takiego sklepu. W hurtowni, która nie prowadziła takich zabawek, zdobyłem telefon do właściciela odpowiedniego sklepu. Poszedłem pieszo. 20 minut w jedną stronę. Oj nie było łatwo wybrać zabawkę. Znałem tylko wiek szczęściarza. A oferta sklepu przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Pani w kwiaciarni starannie przygotowała paczkę. I zdążyłem ją już przekazać. Nie wiem, czy się spodoba. Nie włożyłem paragonu, więc nie ma możliwości wymiany. Gdyby się jednak okazało, że prezent był "nie trafiony" to i tak dostanie się świętem Mikołajowi, że się nie doczytał w chłopięcych marzeniach.

wtorek, 10 grudnia 2013

Nie taki anioł straszny

Jedno z dzisiejszych spotkań podsumowałbym takim stwierdzeniem: nie taki Sawka straszny, jak się maluje. Do spotkania wcale nie doszło na neutralnym ideowo terenie. Nie był to też ani konfesjonał, ani kościelna zakrystia. Miejsce spotkania jeden z nas z pewnością mógłbym nazwać swoim domem. Bo jak w domu wiszą zdjęcia "krewnych i znajomych", tak i tam nie brakowało obrazów. A jednak wychodzi na to, że to ja na tych obrazach mogłem odnaleźć wielu moich znajomych - księży. Widziałem ich, co prawda pierwszy raz (nie licząc wcześniejszych wizyt) i nie mam do końca pewności, czy w ogóle ich ktoś kiedykolwiek widział w rzeczywistości. Może żyją tylko w wyobraźni artysty. Mam nadzieję, że moja skromna postać nie stanie się kolejną muzą - natchnieniem dla jakieś szyderczej karykatury. W prezencie otrzymałem kalendarz w kopercie z ekslibris-em ponoć ulubionym. Sam nie zauważyłem, czy pan Henryk namalował najpierw rogi, czy małą aureolę nad głową swej postaci. I tak wyprzedził marketingowy szał do diabolizowania dekoracji głowy. Sprzedawcy rogów i ogonów nie pomyśleli, że może nad nimi zawisnąć aureola. Panowie diabły, rogi z głów, święty Sawka nadchodzi.

Nie wziąłem złota na wota

Ale najpierw wziąłem. Złoty różaniec ofiarowany jako wotum dla Wspomożycielki Wiernych. Historia tego różańca łączy w sobie szczerozłote dwie obrączki. Po śmierci męża Anna zdecydowała, aby przemienić małżeńskie krążki na różaniec. Od dziś będzie on przypominał o jej miłości tym, którzy dostrzegą go przy obrazie Maryi. I będzie mówić o Jednej Miłości - do Boga i człowieka. To się wydarzyło już kilka dni temu. Pewnie bym puścił to w niepamięć, gdyby nie małżeństwo, które chciało oddać jako wotum swoje małżeńskie obrączki. Od razu odmówiłem. Może kiedyś, gdyby kogoś miało zabraknąć w tym świecie. Ale na pewno nie teraz. I nie ma znaczenia, że stał się cud, że wyniki badań rokują pozytywnie na przyszłość rodzinnego życia. Te obrączki mają swoje dobre miejsce. Męża obrączka na dłoni żony, a jej obrączka na palcu małżonka. Skorzystałem z tej okazji, aby o tym przypomnieć, że noszone przez nich obrączki zostały im ofiarowane. I w takim sensie nie są ich. Może dlatego w niejednym małżeństwie jest mała afera, gdy żona spostrzega brak obrączki na dłoni męża. Stwierdza po prostu zaginięcie swojej własności. :)

czwartek, 28 listopada 2013

Mól i rdza niszczy, a złodziej kradnie...

Kolejna kradzież. Złodziej nawet nie wiedział, że najcenniejszą ukradzioną rzeczą wcale nie była spawarka. Był nią choćby ten "święty spokój" i poczucie bezpieczeństwa, że wszystko jest pod kontrolą. Ukradł jeszcze dwie godziny przeglądania monitoringu. A to na czym mu najbardziej zależało w końcu porzucił pod płotem, bo nie miał siły jej przerzucić. Na pocieszenie wieczorem moje oczy odnalazły w Piśmie świętym słowa o molu, rdzy i złodzieju. "Gromadźcie sobie skarby w niebie". Ten złodziej dobrze się wpisał w atmosferę ostatnich dni roku liturgicznego. Nasze skarby są w niebie, nie na ziemi. Ale w sumie to złodziej też w końcu mógłby zacząć gromadzić sobie skarby w niebie, a nie przez płot... Jak się spotkamy to mu to powiem.

niedziela, 24 listopada 2013

Piotr jest już w Domu

Już mija czwarty dzień od pogrzebu Piotra. Nie udało się zatrzymać choroby. Nawet przyjęty sakrament małżeństwa nie stał się magiczną różdżką. Może to jest jakaś autosugestia, ale przez te ostatnie chwile jego życia wytworzyła się między nami jakaś więź. Pewnie za krótki czas, aby nazwać to przyjaźnią. Pomimo jego odejścia wyczuwam opiekę i pomoc z jego strony. Kilka przyziemnych (dosłownie) spraw nabrało sensownego kształtu. Nasze spotkania z Piotrem, gdy jeszcze miał siły, najczęściej miały miejsce gdzieś w okolicach budowanego kościoła. Tutaj krzyżowały się nasze drogi. Tutaj rozmawialiśmy o krzyżu i nadziei. Dzisiaj to taki mały zaułek cierpiących z nadzieją i wierzących w miłość, której śmierć nie rozdzieli. To jest Twoje miejsce, Piotrze, przy naszym Sanktuarium.

piątek, 8 listopada 2013

Ślubowali do końca życia

To nie była zwykła para i ślub też nie mógł być zwykły. Aby złożyć sobie przysięgę małżeńską spotkali się, jak zwykle w domu. Kilka lat znajomości sprawiło, że nie musieli się zbytnio stroić. Panna młoda nie zdążyła założyć welonu i uszyć pięknej sukni. Pan młody też o garnitur się nie postarał. Przystrojeni w Boże Miłosierdzie, w obecności dorosłej córki i serdecznej sąsiadki wypowiadali te niby dobrze znane słowa. "Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci". Panu młodemu łatwiej było to powiedzieć, był pierwszy. Pannie młodej słowa zatrzymały się w gardle. A może zbyt wiele łez popłynęło i na chwilę słowa w sercu się zatrzymały, aby tam nabrać siły i mocy. Łez było wiele. Pomieszały się. Szybko postępująca choroba nowotworowa nadała dynamiki temu co jeszcze nie tak dawno wydawało się dalszą przyszłością. Zdążyliśmy. Ceremonia zakończona. Pocałunek nowożeńców. Toast cukierkami z alkoholem. Gorzkie by były gdyby młodzi ich nie posłodzili. "Sto lat" odśpiewane. Tylko ten złośliwiec, dla oczu nie widoczny, nie rozumie sensu tej miłości, nie rozumie tej przysięgi. I pewnie wszystko niedługo popsuje. Ale nie odbierze radości małżeńskiego życia z Bożym błogosławieństwem. Właśnie lecą cenne jego sekundy, minuty i godziny. Lat pewnie nie będzie. Ale jak warto żyć dla jednego dnia, tak warto kochać dla jednej chwili. Dziękuję Bogu, że mogłem usłużyć tej miłości.

środa, 30 października 2013

Na cmentarzu

Dobrzy ludzie, a tak konkretnie to moja chrzestna, uprzątnęli groby najbliższych. Trochę powalczyłem z ustawieniem kwiatów i zrobiłem zdjęcia. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś bardziej potrzebował kwiatów to mnie zostaną chociaż na fotografii. Dużo ludzi się nie kręciło, ale spotkałem mamę współbrata. Zamieniliśmy kilka słów, a ona zapytała się o coś słodkiego. W samochodzie znalazłem ostatniego cukierka, wyglądał nieciekawie. Przyklejony do puszki ledwo dał się wyłuskać. Ale najważniejsze, że był słodki i odsunął niebezpieczeństwo utraty przytomności. Moja rozmówczyni akurat sprzątała groby swoich rodziców, kilkadziesiąt metrów dalej spoczywa jej mąż. Pamiętam wymowną datę jego śmierci - 8 marca. Tym razem, inaczej jak przy ostatnim naszym spotkaniu, nie rozmawiamy o śmierci, ale o życiu. Zmarli nam nie przeszkadzali. Ale nie wszystkim zmarli nie przeszkadzają. Dziś zrobiłem zdjęcia nie tylko kwiatów. Sfotografowałem też kilka grobów na których zamieszczono informację, że są do likwidacji. Co ci biedni zmarli mają zrobić? Czy będą spoczywać w pokoju, jeżeli kogoś niepokoi ich spoczywające w grobie ciało? Same naklejki już nie wystarczą. Potrzebne jest ogrodzenie. To nic, że za słupek posłuży krzyż. Ten z krzyża, podobnie jak Ci z ziemi, nie upomni się, nie podniesie głosu. A krzyż to znak Jego miłości, to znak tej Wielkiej Nadziei, która sprawia, że w złożonych na grobie kwiatach kryje się wiara w niebieskie ogrody. Oburza nas profanacja krzyża, gdzieś w publicznym miejscu. A czy można jeszcze bardziej sprofanować krzyż, niż czynić z niego słupek do zawieszenia taśmy? Może znajdą się jacyś dobrzy ludzie, którzy się w końcu tym zainteresują, bo ci z ziemi to tylko w niebie wołają, miejmy nadzieję, że nie o pomstę, ale o miłosierdzie dla tych, co nie wiedzą co czynią.

piątek, 18 października 2013

Żona i dziecko Kima

Zamieszczanie ogłoszeń przed wejściem do naszej świątyni od dziś nabrało dla mnie szczególnego znaczenia. Miałem świadomość, że przy kościele czasami mogą kręcić się niezorientowani parafianie, którzy nie wiedzą, o której godzinie są msze w kościele. Dziś myślałem, że poznam kolejnych swoich parafian. Sprawiali wrażenie, że nie chcą z nikim rozmawiać. Ale ich zatrzymałem. Nieznajome twarze. Okazało się, że przyjechali do Polski na wakacje. O tej porze? Coraz więcej pytań cisnęło mi się do głowy. Rodem są z Gdańska, ale nie starczyło im czasu, aby dojechać do swojego miasta, więc odwiedzają Polskę w jej zachodniej części. Dopiero po kilku zdaniach wyszło na jaw, że mieszkają w Danii, a mąż żony i ojciec córki jest Duńczykiem o sympatycznym imieniu "Kim". Od tego momentu zacząłem zwracać uwagę na moje tempo wypowiadania się, chciałem choć trochę dać Kimowi szansę zrozumienia naszej rozmowy. Kilkunastoletnia córka na moje tradycyjne pytanie: "Kim się czuje; Polką czy Dunką?" - po chwili zastanowienia zdecydowanie powiedziała "Polką". Mnie sprawiła radość, a tato? Nie jestem pewien, czy zrozumiał treść pytania. I pewnie on też ma taką nadzieję. Małżeństwo mieszane. Ale nie zagubione. To w pobliskim hotelu dowiedzieli się, gdzie jest kościół. Przyszli sprawdzić o której jutro jest Msza święta. Cieszę się, że nie tylko wiedzą, o której tutaj mogą przyjść, ale również, że są mile widzianymi gośćmi w naszej wspólnocie. Ps. Zawyżą naszą statystykę, bo od wieczornej Mszy świętej liczymy wiernych :)

środa, 16 października 2013

Wrócił różaniec i jeszcze może ktoś inny wróci

Rok temu otrzymałem ręcznie zrobiony różaniec. Bardzo oryginalny. I niestety po dwóch dniach go zgubiłem. Po roku okazało się, że zgubiłem go w samochodzie, który zawoził mnie na pogrzeb. Tydzień temu zadzwonił telefon i szczerze mówiąc, byłem bardzo mile zaskoczony. To zdarzenie upewnia mnie tylko w przeświadczeniu, że nie ma rzeczy niemożliwych. I przypomina o mojej słabej wierze. Wrócił różaniec. Wraca młodzież. To dobrze, bo przed dwusetną rocznicą urodzin księdza Bosko tyle mówimy o naszym powrocie do Niego. A przecież może się stać, że to ks. Bosko powróci. I jakie będzie nasze, salezjanów i młodzieży, zaskoczenie. Ja już się na to nastawiam. Ps. No i do nas (Salesianum w Szczecinie) ks. Bosko będzie mógł przyjechać miejskim autobusem.:)

poniedziałek, 14 października 2013

Zbieżne daty

24 sierpnia jeden z poznańskich kapłanów dowiedział się, że ma podjąć się zadania tworzenia nowej parafii. Sam zaproponował, aby patronami była piątka poznańskich męczenników z okresu drugiej wojny światowej. Bardzo był zaskoczony, gdy uświadomił sobie, że to stało się w dniu, w którym przed 71 laty zostali uśmierceni. O tym rozmawialiśmy w czasie telefonicznej rozmowy. Dzielił się również wielką ufnością jaką pokłada w Bogu w tej nowej rzeczywistości, w której przyszło mu pracować. Szuka materiałów o Piątce. To dlatego do mnie dzwonił. Zamieszczony do mnie namiar na stronie www.wiernidokonca.pl sprawia mi czasami takie niespodzianki. Chwilę później przyszło mi szukać słów pocieszenia po śmierci jednego z parafian. Jego żona przeżyła śmierć męża w dniu ich 40 rocznicy ślubu. Nie była to pierwsza śmierć w tej rodzinie, w tym właśnie dniu. Przed laty w rocznicę ich małżeństwa zmarła matka męża. Moi rozmówcy zwracali uwagę na zbieżność dat. I chyba każdy "tak ma". U mnie choćby moje urodziny zbiegły się z urodzinami bł. Michała Rua (pierwszy następca księdza Bosko) i śmiercią dziadka (taki "prezent" na 14 urodziny). I oczywiście nie szukam w tym jakiegoś "od górnego" sterowania. Ale i tak te fakty budzą zainteresowanie.

czwartek, 10 października 2013

Oddałem różaniec

Przy buku, na którego tle przed laty miała się ukazać dwunastoletniej dziewczynce Matka Boża, spotkałem dziś grupę niewiele starszej młodzieży gimnazjalnej. Przyjechali z pobliskiej szkoły. Wychowawczyni chciała ich zaprawić do górskich wycieczek i nauczyć cieszyć się bogactwem najbliższej okolicy. W grupie był Robert. Chyba jeden z większych klasowych urwisów (staroświecko brzmi to słowo). Jego zaciekawiły różańce zawieszone przy kapliczce. Widząc, że łatwo będzie można jeden ściągnąć, mimo wszystko nieśmiale zapytał, czy może zabrać ten różaniec. Na jego szczęście jeden znalazł się w mojej kieszeni. Nie krył radości z otrzymanego prezentu, który wyróżnił go na tle całej klasy. A ja poprosiłem tylko, aby się za mnie pomodlił, a jakby kiedyś został księdzem to niech mi zwróci ten różaniec. „Robert – księdzem!” Klasa się śmiała. Ale nie on. Może tam w tym młodym sercu już rodzi się powołanie, bo przecież to najlepszy czas, aby zacząć się przygotowywać.

środa, 9 października 2013

To może jego ostatni dzień życia

Maleńki Jakub urodził się przedwcześnie. W 24 tygodniu życia. Od narodzin mija trzeci dzień. Miał już wiele rodzeństwa, ale żyje tylko jedno. Urodził się w Niemczech, bo tam rodzice szukają szczęścia na tej ziemi. A tutaj w Szczyrku jego ciocie i wujek szukają pomocy z nieba. Nie zdążyli przed zamknięciem sanktuarium. Dlatego pomodliliśmy się razem przed głównym wejściem. Modliliśmy się na głos, aby Matka Boża usłyszała. I by Ojciec Wszechmogący okazał swoje miłosierdzie. Czy wystarczy tej modlitwy? Jaka będzie wola Boga? Czy lekarze pomogą pokonać sepsę maleńkiemu Jakubowi? Nie wiem, i pewnie nikt nie wie, jakie są odpowiedzi na te pytania. Ale do modlitwy dołączam św. Jakuba, bo tutaj jest jego szlak. Niech on tam, do Niemiec zaniesie maleńką muszelką, pod którą schroni się dziecię zagrożone śmiercią.

wtorek, 8 października 2013

Spotkania przy źródle

Przeżyłem ten dzień w Szczyrku na rekolekcjach. Piękne sanktuarium, okolica i piękni ludzie, którzy tu przybywają. Michał z tatą przyjechali do pobliskiego pensjonatu na trzy dni. To grupa z Warsztatów Terapii zajęciowej. Ponad trzysta kilometrów przebyli. Rozmawiamy o wypoczynku, jego kosztach. Michał jest niepełnosprawny, tylko słucha. To ja wreszcie nie wytrzymuję i poznając jego imię staram się go włączyć do rozmowy. Lepiej jednak wychodzi mu uśmiech niż wypowiedzi. Przy grocie Matki Bożej spotykam, jak Pan Jezus, niewiastę, która przyszła, aby zaczerpnąć wody. Ma puste butelki. Ta woda będzie na kawę. Bo jak boli głowa i zaparzy się kawę na tej wodzie to jakoś pomaga. Ale jak przy studni Jakubowej to spotkanie to tylko okazja, aby porozmawiać... o księżach. O tych, którzy tutaj odprawiają rekolekcje i o tych, o których mówią media. „Niewiasta” chwali się, że broni Kościoła. Ma wiele odwagi w sercu, aby zachęcać innych do szczerej modlitwy. Wspomina jednak o bracie, który wyrządził jej wiele krzywdy. Dziś on już nie żyje. A ona pamięta. I trudno zapomnieć wyrządzone krzywdy. Zdobywam się na odwagę i proszę, aby za niego się pomodliła. Może dziś nie tylko woda przyniesie poprawę zdrowia serca, ale słowo skierowane do Boga w prośbie o miłosierdzie dla brata.

poniedziałek, 30 września 2013

Zaczęło się nowe życie

Przed chwilą dowiedziałem się, że świeżo upieczone małżeństwo, które miałem zaszczyt pobłogosławić, spodziewa się dziecka. Przyjąłem tę wiadomość z lekką powściągliwością. Nie tak dawno przeżyłem podobne doświadczenie. Nowożeńcy po miesiącu okazali się być od trzech miesięcy rodzicami. Oczywiście, że się cieszyłem. Pewnie bardziej bym się cieszył, gdybym tę radość mógł zamanifestować w dniu ślubu. A tym razem... też zacząłem się zastanawiać, kiedy był ten ślubu. Czy to możliwe, tak szybko? No i mi "łyso", bo rzeczywiście nowe życie zaczęło się nie tak dawno, po ślubie. Będę musiał przeprosić rodziców, że tak ich osądziłem.

sobota, 21 września 2013

Szukałem i znalazłem

"Szukajcie, a znajdziecie" - ta ewangeliczna sentencja znalazła szczególne wypełnienie w tym moim ostatnim dniu. Przed południem pojechałem na boisko, aby szukać młodzieży. Wyobrażałem sobie, że znajdę rzeszę dzieciaków i ich rodziców. Niestety. Nie trafiłem. Widocznie to nie ten dzień lub nie ta godzina. Stamtąd udałem się do księdza Dziekana, aby szukać korespondencji dla naszej parafii. I tym razem nie trafiłem. Po powrocie pomyślałem, aby pójść do konfesjonału. Grupa przeżywające rekolekcje w naszym domu miała akurat Mszę świętą. I tutaj rzeczywiście "znalazłem". Byłem potrzebny. Byłem świadkiem pojednania się z Bogiem kilku osób. Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślałem. Niepotrzebnie straciłem kilka chwil cennego czasu.

poniedziałek, 16 września 2013

Ślub w Godzinie Miłosierdzia

Ten ślub również miał miejsce w przepięknej świątyni. Szczecińska Fara klasycznie swoim pięknem przypomina o Bogu i Jego chwale. Ślub poprzedziła Koronka do Miłosierdzia Bożego. Zwłaszcza dla młodych godzina agonii Chrystusa na krzyżu mogła mieć szczególne znaczenie, bo przed wyruszeniem do ołtarza otrzymali od rodziców krzyż. Mama pana młodego najpierw podarowała krzyż młodym, a później dopytywała się, czy dobrze zrobiła. Ja nie wiem, czy dobrze, ale z pewnością krzyż jest znakiem miłości i może jaśnieć jak latarnia w życiu tych młodych. Ślub był pod wieloma względami niezwykły. Czytanie czytała babcia panny młodej, która zazwyczaj czyni to w zamieszkiwanej przez siebie wiejskiej parafii. No i oczywiście niezwykłością był chrzest bezpośrednio po sakramencie małżeństwa. Mała Ola zdawała się już wszystko rozumieć. Najbardziej zainteresował ją mikrofon, których chciała dotykać i próbować. Liturgia trwała blisko półtora godziny. Ale warto było tyle chwil spędzić w tym cudownym miejscu. A Miłosierdzie Boże ogarnęło tym razem nie tylko 60 ale 90 minut.

sobota, 14 września 2013

Ślub i Jubileusz

To był praktycznie wyścig z czasem. Najpierw ślub w katedrze. Pan Młody to były uczeń z gimnazjum. Widać niezbyt dałem mu się we znaki, bo nie zapamiętał poprawnej pisowni mojego nazwiska. W przebiegu całej pięknej liturgii to był jedyny nieporządek - przekreślenia na dokumentach. Był jeszcze problem z mikrofonem. A poza tym wszystko był piękne. Piękne wejście panny młodej. Piękni goście w różnym wieku. A wśród nich najpiękniejsze to starsze pokolenie bo razem z młodymi przystąpili do Stołu Pańskiego. Bóg mówił. Ludzie słuchali. "Mój miły jest mój, a ja jestem jego". Młodzi dopiero się tego uczą. Stawiają pierwsze kroki wspólnego życia. Jeszcze nieporadnie. Po sakramentalnym "tak" ich pierwszym wspólnym działaniem było przekazanie znaku pokoju rodzicom. I chociaż mieli już razem stanąć przed rodzicami to się rozdzielili. Ale jeszcze się nauczą... Tej jedności nie brakowało na jubileuszu, i to jakim. 60 lat małżeństwa. Tu już nie trzeba "młodym" nic tłumaczyć. To oni tłumaczą i uczą. Wierność, cierpliwość, opanowanie, łagodność, współczucie i współodczuwanie. A lista mogłaby być jeszcze dłuższa. "Młoda" zauważyła, że już trzeci raz powtarzała przysięgę mężowi. I pewnie nie ostatni. Fotograf gapa, nie uchwycił ich skromnego pocałunku. Musieli się drugi raz pocałować, i trzeci. I to nie dla gapiów, ale dla Miłości, którą Bóg uświęcił przed laty i uświęca. Taki niezwykły diament dał Bóg tej rodzinie, oby go zachowali.

niedziela, 8 września 2013

Byłem na spotkaniu z ks. Antonello

W czasie braterskiego spotkania ks. Antonello - założyciel wspólnoty "Przymierze Miłosierdzia" zaprosił nas do specyficznej modlitwy. Nie było nas zbyt wielu, może coś ponad 20 osób. Mieliśmy stanąć naprzeciw siebie w dwóch rzędach. Na jednym krańcu tunelu stał kapłan z Najświętszym Sakramentem, a z drugiej strony kolejno ustawiali się wszyscy, aby przejść pomiędzy modlącymi się braćmi i stanąć przed Panem Jezusem. Ksiądz Antonello uprzedzał, że może się zdarzyć, że ktoś (dosłownie) upadnie na podłogę kaplicy. Mieliśmy się nie bać... więc się nie bałem. Kiedy przyszła moja kolej w kaplicy rozległa się pieśń: "Pomódl się Miriam". W dźwiękach tej pieśni stanąłem przed Najświętszym Sakramentem, by usłyszeć z ust księdza Antonello słowa o umiłowaniu wiernych, do których zostałem posłany; o mocy Adoracji Najświętszego Sakramentu, oraz starannym sprawowaniu Eucharystii. To są ważne dla mnie słowa. Nie zaskoczyły mnie. Tak bardzo byłem przejęty tymi słowami i pieśnią, że nawet nie pomyślałem o upadku. I nie upadłem. Nie tylko ja. Żaden z obecnych salezjanów, a było nas w sumie czterech, nie doświadczył tego szczególnego działania Ducha Świętego. Ale napewno ja wracałem z zapalonym sercem do umiłowania jeszcze bardziej Eucharystii.

poniedziałek, 2 września 2013

Wiedziałem, gdzie są współbracia

W czasie Mszy świętej z okazji imienin naszego współbrata Stefana w jednej z chwil uświadomiłem sobie, że wiem, co się dzieje ze wszystkimi moimi współbraćmi. Gdzie są i co robią. Zazwyczaj, gdyby mnie ktoś zapytał o to, co robią poszczególni salezjanie z naszej wspólnoty miałbym kłopot z udzieleniem odpowiedzi. Trzeba by sprawdzić rozkłady zajęć, może nawet wykonać kilka telefonów. A tym razem było inaczej. Ośmiu było przy ołtarzu, jeden w konfesjonale, kolejny w zakrystii i trzech (w tym aspirant) w kuchni szykowało kolację. To było piękne doświadczenie wspólnoty.

sobota, 31 sierpnia 2013

Ach te kobiety

Dzisiaj Maryja otrzymała od jednej ze swoich czcicielek sznur prawdziwych pereł. Ponieważ mnie przypadło w udziale być pośrednikiem w doręczeniu tej biżuterii pozwoliłem sobie zażartować, że zanim Maryja otrzyma te perły to będzie musiała coś dla mnie zrobić. Ten żart (pewnie nie do końca stosowny) rozluźnił atmosferę już i tak niezbyt poważną. W rozmowie nawiązałem do mojej nadwagi. Jedna z sióstr ze wspólnoty szczerze wyznała, że jej nie widzi. Zauważyłem, że raczej słabo widzi, i... Zanim ugryzłem się w język, widząc jej okulary, spytałem o grubość szkieł. Nawet w najbardziej czarnym scenariuszu nie spodziewałem się, że usłyszę: "plus dwanaście". A drugie? "A drugiego to w ogóle nie mam" - uśmiechając się wyznała moja rozmówczyni. A temu wszystkiemu towarzyszyła autentyczna radość. Wobec takiego dystansu do siebie te podarowane perły straciły na blasku. I już nie wiem, co bardziej zaimponuje Maryi - cenne "kamyczki", czy serce szczęśliwej żony, matki i kobiety, w jednej osobie. Perły jeszcze leżą na szafce, ale ten "słabowidzący" skarb już Jej ofiaruję.

piątek, 30 sierpnia 2013

Wymodleni narzeczeni

W tym dniu spotkałem dwie pary, które za rok mają zamiar się pobrać. Pierwsi potrzebują kursu przedmałżeńskiego. Jest dużo czasu, więc da się to zrealizować. Planowałem kurs w październiku, ale dzięki tej parze, wiem już kiedy będzie. Tak trochę do ich możliwości dostosowałem termin i godziny. Mam nadzieję, że innym też to będzie pasować. Ciężko tym młodym teraz. Jedno pracuje za granicą, a drugie w sumie szykuje się do wyjazdu. Druga para też w pewnym sensie naznaczona europejskim wymiarem. Pan młody to Francuz. Mówi i rozumie po polsku o wiele lepiej niż ja po francusku. Nie lubię stresować ludzi. Chciałem na koniec pomodlić się z nimi i za nich. Rozpocząłem modlitwę "Ojcze nasz". Jakoś nam poszło - we dwoje z kandydatką do małżeństwa. Chciałem sprawić niespodziankę narzeczonemu i zacząłem "Notre Père". Dosyć szybko urwał mi się tekst, ale zdziwiłem się, że również mojemu towarzyszowi gdzieś w okolicach "jako w niebie, tak i na ziemi" skończył się pomysł na dalsza modlitwę. Stwierdziliśmy, że jeszcze mamy trochę do przerobienia tematów, zanim staną przed ołtarzem. Dobrze, że się pobiorą, bo może uda im się jakoś razem poskładać w całość te fragmenty religijności.

środa, 28 sierpnia 2013

Nie wstydził się Jezusa

O tym, że śpiewać każdy może to wszyscy wiemy. Również dla wielu nie jest obca prawda o podwójnej wartości i skuteczności śpiewanej modlitwy. Jednak w czasie spotkań liturgicznych, a zwłaszcza w czasie liturgii ślubu i pogrzebu, mało wiernych angażuje się w śpiew. W drugim przypadku można by to wytłumaczyć zadumą i smutkiem. Ale w pierwszym... Tyle powodów do radości i do jej wyrażania. Tym razem był to jednak pogrzeb. Już na Mszy świętej zwrócił moją uwagę odważny i donośny głos starszego mężczyzny. Zastanawiałem się, czy jest z naszej parafii, aby ewentualnie zwerbować go do chóru. Rozważałem jak go przekonać. Nie inaczej było przy grobie. Pierwszy raz nie musiałem sobie odśpiewywać "wysłuchaj nas, Panie" w modlitwie powszechnej. Ten śpiewak okazał się być bratem księdza, któremu niestety zmarło się już wcześniej. On jednak dalej służy, już nie bratu, ale samemu Panu Bogu. Jak wielu starszych ludzi nie wstydzi się Jezusa, chociaż nie ma takiej plakietki. Ku mojemu zasmuceniu przyjechał na pogrzeb aż z drugiego końca Szczecina. Pożegnaliśmy się serdecznie, bo w końcu to do nas dwóch (mówiąc skromnie) należał śpiew w czasie liturgii.

wtorek, 27 sierpnia 2013

U Księdza Arcybiskupa dostałem to, co chciałem

Najważniejsze to wiedzieć o co prosić. :) To tak żartem. Ale bardzo zależało mi na tym spotkaniu. Niby to nic wielkiego otrzymać błogosławieństwo od Ojca - Pasterza. Jednak patrząc na Historię Zbawienia łatwo dostrzec, że to "błogosławieństwo" bywało przedmiotem sporów i drobnych przestępstw, jak u Jakuba i Ezawa. Nasza współczesna historia jeszcze nie zasługuje na miano, aby pisać ją wielkim literami. Warto wpisać w nią takie wydarzenia, które w oczach świata mogłyby uchodzić za małoważne. Przedmiotem błogosławieństwa jest sprawa budowy naszej świątyni - Sanktuarium św. Jana Bosko. Poprosiłem, aby ksiądz Arcybiskup pobłogosławił również tych, którzy wspierają naszą wspólnotę w tym dziele. Chcemy po raz kolejny zwrócić się o konkretne wsparcie tego przedsięwzięcia. Jak skutecznie? Może to zobaczę. Mówię: może, bo przecież to ostatni dzień.

środa, 14 sierpnia 2013

Złoty pierścionek

Wchodząc z kościoła po wieczornej Mszy świętej zostałem zaczepiony przez jedną z parafianek. Od razu do mojej dłoni wcisnęła jakiś drobny przedmiot. Nawet nie zdążyłem go zobaczyć, a już był w mojej kieszeni. "To mój stary pierścionek, pragnę go ofiarować Matce Bożej za zdrowie mojej córki". Mam mocno w sercu zapisaną tę intencję "o zdrowie Ani", więc mnie w sumie nie zdziwiła wdzięczność matki.
Wszystko było by w porządku, gdyby nie fakt, że zapomniałem o tym pierścionku. Nie wyciągnąłem go. Dopiero następnego dnia, kiedy po rannej Mszy świętej zatrzymałem się przed obrazem Wspomożycielki przypomniałem sobie o tym wotum. Ręką sięgnąłem do kieszeni, a tam pusto... Na pewno go nie wyciągałem. Nawet go nie widziałem. Ale wstyd. Co powiem tej kobiecie, że zgubiłem jej dar serca? Zacząłem szukać, przed kościołem, na drodze do plebanii. Nigdzie nie ma. Trzeba będzie chyba kupić jakiś złoty pierścionek i udawać, że to ten. Poprosiłem jeszcze o modlitwę panią Halinkę szczerze opowiadając, jak wielkim gamoniem się okazałem. Ona przypomniała o świętym Antonim. I nie trzeba było długo czekać. Pierścionek czekał w kancelarii przy komputerze. Pani Honorata znalazła go sprzątając kościół.
Ale to i tak cud, że się znalazł. To tak naprawdę pierwsze cenne wotum dla naszej Wspomożycielki.
Liczę na równie szybki powrót do pełni sił Ani.

Pierwsi pielgrzymi w Salesianum

W czasie trwania SOFFT-u gościliśmy w naszym domu małżeństwo z Krakowa. Czas wakacji upływa im w tym roku na pielgrzymowaniu po różnych, często mniej znanych, polskich sanktuariach. Wiele z tych miejsc w niczym nie przypomina Lichenia, czy Jasnej Góry. A jednak coś w nich pociąga i stają się miejscami szczególnego poznawania Pana Boga.
Zaskoczyłem naszych gości, że również u nas mają okazję nawiedzić "Sanktuarium". Niezwykłość naszego polega na tym, że jeszcze go nie ma, tzn. buduje się. Święty Jan Bosko miał ten dar, aby z codziennych rzeczy czynić niezwykłe i cudowne. Najprostsza zabawa stawała się igrzyskami o randze ogólnoświatowej olimpiady. Więc i tutaj, w Szczecinie nie może być inaczej. Są pielgrzymi. Jest sanktuarium. A o cudach już nie wspomnę.

Zdjęcie papieża Franciszka od Ojca Dyrektora

Różne rzeczy docierają do naszej kancelarii. Praktycznie od roku zbieramy krzyże, obrazy, które zawadzają w mieszkaniach. Czasami się zdarza, że komuś akurat z takich pozostawionych przedmiotów się spodoba i od razu zyskuje drugie życie, w nowym domu.
Kilka dni temu ktoś dostarczył dosyć sporych rozmiarów wizerunek papieża Franciszka. Wydrukowane na płótnie zdjęcie. Niestety osobiście nie odbierałem tej przesyłki. Bliżej nieokreślony mężczyzna przekazał ten obraz z tekstem: "dla proboszcza z parafii św. Jana Bosko od Ojca Dyrektora z Torunia". No i mam problem. Może sobie ktoś ze mnie żarty stroi. Mogłaby to być osoba, która zna szczegóły czerwcowej transmisji naszych uroczystości w TV TRWAM. Może ktoś inny, kto dowiedział się, że na plebanii od kilkunastu dni salezjanie regularnie oglądają TV TRWAM. Trudno powiedzieć. A jeżeli to rzeczywiście prezent od wspomnianego kapłana... to dziękuję. Nie spodziewałem się :)

wtorek, 6 sierpnia 2013

Kto ja jestem?

Takie pytanie postawiłem dzisiaj małej Karoli, którą spotkałem w jednym ze szczecińskich supermarketów. Była razem z rodzicami. Może był to czas rodzinnych zakupów, a może spaceru bo klimatyzowanym wnętrzu. To nie było z pewnością zaplanowane spotkanie. Odpowiedź, którą usłyszeliśmy poruszyła nie tylko mnie. Karola bez większego zastanawiania się odpowiedziała: "Pan Jezus". No i mnie ugotowała.
Moja ulubiona oazowa piosenka zawiera prośbę, aby Syn Maryi żył we mnie. Jestem przekonany, że to jest istotą naszej wiary, aby On żył, a nie ja. Dzisiaj przez usta dziecka Pan Jezus przypomniał o tej powinności.

Bycie Panem Jezusem zobowiązuje do wielu rzeczy...

sobota, 20 lipca 2013

Na kongresie u Świadków Jehowy

Zaskoczył mnie ten kongres. Słuchając informacji w mediach o spotkaniu z Jezusem na "narodowym" w Warszawie nie przypuszczałem, że na sąsiadującym z naszą parafią stadionie odbędzie się także spotkanie o charakterze religijnym. "U nas" zgromadzili się Świadkowie Jehowy. Już pierwszego dnia pomyślałem, że dobrze by było tam się wybrać. Niestety nie znalazłem zbyt wiele czasu. Nie chciałem iść sam. Towarzyszył mi Marek (ten od koparki). Chociaż nie mieliśmy identyfikatorów bez większego trudu udało nam się przejść "bramkę". Zwracaliśmy na siebie uwagę naszym niestosownym strojem. Większość uczestników pod krawatami, a my w T-shirtach i w sandałach bez skarpet :). Panujący wszechobecny upał jednak uwiarygodnił nas strój i nikt nas nie zaczepił, ani nie wygonił, chociaż wnikliwych spojrzeń nie brakowało.
Kończyła się akurat nauka. Konferencjonista mówił o prawdzie, za którą niekiedy przychodzi człowiekowi cierpieć. To cierpienie jest "palem", który może dotknąć także całą rodzinę. Zwłaszcza tam, gdzie w rodzinie jest ktoś niewierzący lub wykluczony. Nauczający czytał swój referat, a my towarzyszyliśmy mu naszą modlitwą. Przecież w gronie słuchaczy było pewnie sporo osób ochrzczonych w kościele katolickim. Po zakończonej konferencji wracając mówiliśmy o potrzebie zorganizowania coś w stylu "Przystanku Jezus" w przyszłym roku. Oby za rok nas ten kongres nie zaskoczył.

sobota, 13 lipca 2013

U Matki Miłosierdzia

Aktualność ostatniego posta była nad wyraz długa. Ten dzień zaczął się trzydniowymi rekolekcjami w Myśliborzu. Gdzie mogłem próbować "wypocząć". Błogosławiona cisza i modlitwa razem z siostrami. Także pięciodniowa pielgrzymka do sanktuariów północnej Polski dała okazję do słuchania Słowa Bożego. Dzisiaj, na wilenszczyznie kończy się ten dosyć długi "dzień". Będzie Eucharystia, nawet dwie w polskich parafiach. Chwila przed obrazem Ostrobramskiej Matki Miłosierdzia oraz spotkanie z faustynkami.

niedziela, 16 czerwca 2013

Musiałem wyjechać

Niestety nie na długo. ;)
Ale wrócę.
Jadę tam, gdzie moje uszy są bardziej wrażliwe na Jego Słowo.
Już tęsknię.

Spotkałem księdza Bosko

Już dawno nie było takiego zamieszania. Ma przyjechać ksiądz Bosko a tu wszystko na głowie staje. I to nie koniecznie musiały być przykre rzeczy. Czasami śmieszne, jak pomysł Zarządu Dróg, aby w dniu peregrynacji zacząć prace przy remoncie parkingu. Pan z Urzędu zapewniał: "zadążymy przed uroczystością, zdążymy przed niedzielą". Tylko uroczystość była właśnie w piątek. Odkrycie, bo tak to trzeba nazwać, że nie będzie księdza Arcybiskupa. Zupełnie przypadkowe, chociaż od kilku dni w mediach powtarzano, że ma być i przewodniczyć. Na pociechę usłyszałem przez telefon "PRZEPRASZAM" wielkimi literami od księdza Sekretarza. Radio Maryja i Telewizja TRWAM dotarły i zrobiły dobrą robotę. Jak przystało na media. Przed samym przyjazdem księdza Bosko zgodziłem się pokazać nasze miasto ekipie kierowców, która przywiozła relikwie. Ostatecznie skończyło sie na poszukiwaniu sklepu z odzieża nietypowych rozmiarów. Nie wiedziałem, że będzie to takie trudne, ale za trzecim razem się udało. Krótka wizyta w Radiu Szczecin, i moi towarzysze poprosili o odwiezienie do bazy na Ku Słońcu. Tyle się działo, a przecież najważniejszy był On - ksiądz Bosko. Sam już nie wiem, czy ze zmęczenia, czy z radości, aż mi łzy popłynęły. Gdy klęczałem z dziećmi przy księdzu Bosko, już wiedziałem, że to co najważniejsze się dzieje. Moje salezjańskie sprawozdanie zaczęte. Była uroczysta Msza, wzruszające czuwanie z młodymi i wieczyste ślubu kleryka Mirka o północy. O świcie ostatnia Eucharystia i pożegnanie. Serce mi znów zadrżało. Prąd popłynął przez całe ciało. Tak przeżywali pojawienie się księdza Bosko jego wychowankowie na Valdocco. I tak samo ja je przeżyłem.

niedziela, 9 czerwca 2013

Rzut kropidłem

Jak przystało na Sumę także i dzisiaj odbył się obrzęd pokropienia wiernych. Ta liturgiczna praktyka ma na celu przypomnienie wiernym o sakramencie chrztu świętego. Także w sposób, co się stało. Została mi w dłoni część. Już nie udawałem, że święcę dalej, tylko jak najszybiciej odzyskałem utraconą cześć i przekazałem ją ministrantowi. Poszkodowana, dzięki Bogu, nie była do końca zorientowana, co się wydarzyło. Inaczej było z pozostałymi wiernymi, którzy z trudnem opanowywali śmiech. Nie kryłem mojego zażenowania zaistniałą sytuacją.
Pewnie od dzisiejszego dnia wzrośnie poziom powagi w czasie pokropienia wiernych. Bo przecież coś, co wydarzyło się raz, może zdarzyć się i drugi. :)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Pierwsza taka adoracja w historii Kościoła

Godzina 17.00 wczorajszego dnia zapisała nowy rodział w katolickiej Europie. Na wezwanie papieża Franciszka stanęliśmy przed Najświętszym Sakramentem, aby trwać w jedności na modlitwie. Tę godzinę mogłem przeżyć w Różańsku. Ksiądz Proboszcz Krzysztof przygotował prezentację z tekstami pieśni oraz grafikami o treści eucharystycznej. Mogłem zająć miejsce "na kościele" i zwiększyć frekwencję na nabożeństwie. Ucieszyła mnie obecność moich byłych uczniów: Kamila, Mikołaja, Michała no i oczywiście Oliwii, która miała inne plany na tę godzinę, ale ostatecznie chyba nie żałuje tego czasu oddanego Panu Jezusowi. W gronie wiernych pojawił się również były proboszcz - ks. Józef. Pod koniec nabożeństwa wyruszyliśmy w procesji do okoła kościoła. Za Panem Jezusem, w pierwszym rzędzie, szliśmy w trzech: ks. Józef, mój brat i ja. To była pierwsza taka procesja w moim życiu. Przecież w tym samym czasie tak wielu ludzi na świecie spogłądało na tego samego Chrystusa w Eucharystii. Ile takich małych wspólnot mogło poczuć się w sercu Kościoła. I do tego tak bardzo odpowiedzialnie za to, co się w Nim dzieje.

czwartek, 30 maja 2013

Chleb na procesji Bożego Ciała

Przy drugim ołtarzu podczas dzisiejszej procesji został rozdany jej uczestnikom chleb. Kilkadziesiąt bochenków świeżego chleba "zabezpieczyła" wspólnota neokatechumenatu. Jeszcze przed samą procesją był dylemat kiedy, kto, i jak ma go rozdać. Miałem wielką ochotę wyręczyć ministrantów w powierzonym im zadaniu. I tak też się stało. Najbardziej ucieszyły mnie dwie sytuacje, w których podarowany kawałek, dosłownie kęs, chleba wywołał uśmiech na poważnej twarzy. Pomyślałem wtedy o samej procesji. Przecież najważniejszy jest Pan Jezus. To On powinien przywracać ten uśmiech, a nie podarowany, zwykły chleb. Wyobraziłem sobie przez chwilę procesję, w której kapłan niosący Ciało Chrystusa przeciska się przez tłum. Ze wszystkich stron jest oblegany. I każdy, kto tylko chce może się go dotknąć.
Ale gdy tak myślałem czoło procesji się oddalało. Ja zostałem z okruszynami na samym końcu.
Z tych medytacji trzega było szybko wrócić na ziemię, bo zepsuł się samochód z nagłośnieniem. Gdy znalazło się kilku chętnych mężczyzn do popchania busa okazało się, że może on jednak się przemieszczać. Ale przez chwilę, w tym konkretnym miejscu procesja nabrała charakteru rzeczywistego orszaku, który towarzyszył Panu Jezusowi.
Dobrze, że On szedł na początku i nie wiedział, ani smutnych twarzy, ani popsutego busa.

niedziela, 26 maja 2013

Taksówką do zakrystii

W tych ostatnich dniach jednak nie umarłem, chociaż zaniedbałem wpisy na blogu.
Nie opisałem śluby Pawła i Sylwii, chociaż im obiecałem, trudno... Nie opisałem wielu innych, ważnych wydarzeń. Ale ponieważ dni minęły, więc szkoda "odgrzewać kotlety", jak jest coś świeżego.
Wychodząc z domu katechetycznego zobaczyłem podjeżdżającą taksówkę. Od otwierającego okno kierowcy spodziewałem się usłyszeć pytanie, które często pada od taksówkarzy, czy pod dobry adres przyjechał. Tym razem padło słowo: "ja po księdza". Jak po mnie, to co tu długo czekać otworzyłem drzwi i wsiadłem widząc już znajomą twarz ministranta sprzed lat.
W tym ostatnim dniu trochę słuch mi się popsuł, bo to było "do" a nie "po". W takim razie zamówiłem kurs do zakrystii (około 100 metrów). Nie spodziewałem się, że tak długo będziemy jechać. Z taksówki wysiadłem po ponad 10 minutach. Sam nie jestem pewien, czy kierowca nie żałuje, że pozwolił mi wsiąść. Bo przyjechał w sprawie chrztu dziecka, żeby było ciekawiej nie swojego. A odjechał z zadaniem przygotowania się i swojej narzeczonej do ślubu. W którymś momencie naszej rozmowy musiałem się upewnić, że niekt nie słyszy naszej rozmowy. W końcu w taksówce jest tyle elektronicznego sprzętu. A ponieważ nikt nas nie podsłuchiwał, więc i tutaj nie napiszę szczegółów tej rozmowy.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Ruszyły mury

Nie ukrywam radości z faktu, że od 10 kwietnia ruszyliśmy z budową. Nie wiem, jak długo "pociągniemy", bo tradycyjnie wszystko zależy od... wiary. Jak wiara da pieniądze to budowa pójdzie do przodu ;) Ale już zupełnie poważnie to akurat dzisiaj spotkałem pewną panią, która zapytała o księdza Lucjana Gierosa. W najbliższy poniedziałek będzie 6. rocznica jego śmierci, ale akurat ona nie wiedziała, że już nie żyje. Oczywiście wspomniałem jej o rondzie księdza Lucjana i utworzonej Fundacji Symfonia Młodości. Jej opowiadanie dotyczyło wrażenia jakie pozostawił w jej sercu przy pierwszym spotkaniu, a było to w 1986 roku. Ubrany w sutannę, z uśmiechem na twarzy i prezentem w dłoni. Taki energiczny i inteligentny. Znający się na sprawach budownictwa i przepisach.
Na koniec wspomniałem, że ciągle liczę na jego wsparcie w realizowanym dziele. No i chyba przychodzi czas, kiedy ksiądz Lucjan zmobilizuje swoich dawnych przyjaciół.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Umarł Przyjaciel

Dzisiaj wieczorem niebieska orkiestra zyskała kolejnego muzyka. Poszedł przygotowany. Nie śpieszył się, ale i tak zapomniał instrumentu. Piękny akordeon jeszcze nie rozumie, co się stało. Nie chcę go widzieć przed pogrzebem. Nie wiem, co mu powiedzieć. Przecież znał większość naszych spotkań. Przerywał rozmowy i domagał się czasu na głos. Będzie teraz milczał. I tęsknił za dłońmi Ryszarda.
I tak ten instrument ma lepiej, bo serce Ryszarda poznawał przez jego ręce. Nie widział jego oczu pełnych podziwu dla życia, pokory. Nie widział jego miłości do żony, dzieci i wnucząt. To nie jemu tłumaczył, jak najlepiej zapalić w piecu i czyścić ogromne kotły.
Obaj straciliśmy kogoś bliskiego. Akordeon, chociaż przyjaciel, to łzy nie uroni. Będę płakał za dwóch.

Na ostatnie pożegnanie zaintonuję ciszę, by zabrzmiały niebieskie tony.

Mam nadzieję, że przełykane łzy nie zagłuszą tego występu.

sobota, 6 kwietnia 2013

Noc Miłosierdzia

Zasadniczo Oktawa Zmartwychwstania ma osiem dni. Ale też są przecież i noce. Dzisiejsza noc była jedną z nich, w sumie ostatnią, dlatego możesz szczególną. Wszystko było zaplanowane. Symfoneo w pełnym składzie. Nie powiem, że dziewczyny się wystroiły (może nie koniecznie na tę okazję). Wcześniej modliliśmy się o "program" tej nocy. Bo przecież to pierwsza Noc Miłosierdzia, którą mieliśmy przeżyć w naszej wspólnocie parafialnej. No i stało się. Ludzie nie przyszli... tzn. nie tylu ilu byśmy się spodziewali. Gdyby nie kilka osób z różańcowego Jerycha bylibyśmy na początku sami.
Ale Dobry Miłosierny Pasterz idzie szukać jednej zagubionej owcy. I to nasze czuwanie miało coś ze spotkania jednej owcy z Pasterzem. On przecież szuka jej, aż ją znajdzie.
Dziś, o świcie, mogę powiedzieć, że było to jedno z najpiękniejszych czuwań w jakich uczestniczyłem. I mam wrażenie, że nie tylko jest to moje odczucie.

W drodze do Miłosierdzia

Wigilia Uroczystości Miłosierdzia Bożego po raz kolejny była okazją do pielgrzymowania z mężczyznami. Do Różańska dojechaliśmy busem, a dalej z miejscowymi poszliśmy piechotą. Droga niedługa, bo zaledwie 15 kilometrów (i tak już dodałem). Szło nas kilkunastu (tym razem odjąłem). W drodze modlitwa, wspomnienia, świadectwa, żarty i spotkania. O tych ostatnich dwa słowa. W Rościnie, który okazał się najrozleglejszą miejscowością na drodze spotkaliśmy panią Stanisławę. Poprosiła nas o modlitwę, a my zamówiliśmy za rok mleko do picia. Kilometr dalej zaskoczyła nas rodzina stojąca za nakrytym obrusem stołem. Na stole ciasto, pyszne kanapki ze smalcem i kiszonym ogórkiem. Czekali na nas. Rok temu dużo wcześniej słyszeli jak szliśmy, wtedy byli zaskoczeni. Tym razem przygotowali się na przyjście pielgrzymów. Pan gospodarz Henryk jest wdzięczny Bogu za cudowny powrót do zdrowia. Na głowie widać ślady operacji. A przed domem - w sumie lichym - stoi okazała, zadbana, mała kapliczka z wizerunkiem Miłosiernego. Wielu z nas pomyślało w pierwszej chwili, że ci ludzie czymś handlują. Nawet Marek zaplanował już zrobić u nich jakieś zakupy, bo kto tak na uboczu coś od nich kupi. A tu się okazało, że to nie sprzedaż, ale gratis. Tak jak z miłosierdziem, idziesz i myślisz, że będziesz musiał zapłacić, a tu wszystko "gratis", w sensie "za darmo". :)

Oczywiście doszliśmy, by znowu być zaskoczonymi przez wszystko. Czekały nas jeszcze dwa obiady, a na niektórych trzeci, bo żony przysłały sms-y, że czekają na nich z obiadem w domu.

Miłosierdzie Boże jest większe, niż człowiek potrafi to sobie wyobrazić, i niż się spodziewa.

środa, 13 marca 2013

Pobłogosławiłem Papieża

Przy tylu spekulacjach przed konklawe nikt się pewnie nie spodziewał zaskoczenia. A jednak. Duch tchnie, kędy chce. Myśli nasze nie są myślami Boga. Jeszcze na kilka chwil przed ukazaniem się Franciszka I w gronie księży domyślaliśmy się imienia. Nie muszę dodawać, że nikt nie trafił. Pierwsze wystąpienie połączone z błogosławieństwem "Urbi et Orbi" też zaskoczyło.
Ojciec Święty Franciszek wielokrotnie powtarzał słowo "modlitwa". By wreszcie poprosić wszystkich o modlitwę, o błogosławieństwo. Zanim zaczął w imieniu Chrystusa błogosławić. Ile razy błogosławieństwo płynęło ze Stolicy Piotrowej? A Franciszek pokazuje również inny kierunek.
Przypuszczam, że większość komentarzy zatrzyma się na pozdrowieniu "dobry wieczór", a nie podejmą tych ważniejszych słów, jak "modlitwa" i "błogosławieństwo".
Ci wszyscy, którzy krytykują decyzje papieża i wiedzą najlepiej, jak powinien postępować - zostali zaproszeni, aby błogosławić Ojca Świętego i Stolicę Piotrową i modlić się za Niego. Tylko, czy jeszcze potrafią to czynić?

piątek, 8 marca 2013

Droga, która zmienia

Dzisiejszy dzień przyniósł kilka spotkań, o których mogę powiedzieć, że w pewnym sensie mnie zmieniły. Starszy człowiek, z którym zwiedziłem budowę naszego kościoła. Mój rówieśnik - zapłakany przy spowiedzi. I ten najmłodszy "gościu" - taki zagubiony, że sam już nie wie, gdzie mieszka, co jest prawdą a co kłamstwem w historii jego życia.  Wszystko by zdobyć zaświadczenia "na świadka do chrztu". Nie wspomnę już o Irku, który pewnie przeczyta ten wpis.
Jednak najbardziej istotne doświadczenie przyniosła droga krzyżowa. Zdałem sobie sprawę, że to nabożeństwo zmienia. Przy czternastej stacji jestem już innym człowiekiem, niż ten, który wyruszał przy pierwszej. Tylko Weronika, Szymon, płaczące niewiasty i Maryja - zdają się za każdym razem być tymi samymi osobami. Jak zatrzymane w filmowym kadrze.
A ja się zmieniam. Doświadczając tej Miłości, którą Bóg umiłował świat, gdy Syna Swego Jednorodzonego dał.
Może miałbym więcej miłosierdzia dla wcześniej spotkanych osób, gdyby spotkanie z Chrystusem było pierwsze?

niedziela, 3 marca 2013

Fajne takie wizytówki

Trzy dni na rekolekcjach z Ojcem Bashoborą były niezwykłym doświadczeniem mocy Bożej w tym Wielkim Poście. Ojciec John zaskakiwał mnie czymś bardzo oczywistym: pierwszym miejscem dla Pana Boga. No właśnie...
Oprawę muzyczną i modlitewną zajmował się zespół Dzieci Boga z Lublina. Jak to bywa z dziećmi - lubią śpiewać i skakać. Tzw. piosenki "z pokazywaniem" stanowiły istotny element "łamania lodów" uczestników rekolekcji. Sama obecność Najświętszego Sakramentu w świątyni, w którymś z momentów rzeczywiście poszła na daleki plan. Różne rzeczy już widziałem, więc raczej nie byłem zaskoczony. Natomiast zaskoczył mnie ojciec John, który zaraz po przyjściu, przy pierwszej piosence "ustawiał" dzieci, aby nie zasłaniały swojego Ojca. Chciał, aby bezpośrednio przed ołtarzem (a za nim jest tabernakulum) nikt nie tańczył i nie zasłaniał. I to było bardzo ważne dla mnie. Nawet trochę mi był wstyd, że sam nie zdobyłem się na odwagę, aby zwrócić uwagę (ooo, rym). Musiał przyjechać "człowiek z Afryki", aby doprecyzować takie szczegóły.

Przy jakiejś kolejnej kawie otrzymałem od ojca wizytówkę. W czasie nauk wspominał o jakimś "niedowierzącym" salezjaninie, więc się przyznałem, że również jestem salezjaninem. A ponieważ nie było czasu na pogaduchy o wspólnych znajomych to pomyślałem o ewentualnej korespondencji.
Na zakończenie poszedłem na wszelki wypadek zapytać, czy wydrukowany adres zgadza się z rzeczywistym. Okazało się, że na wizytówce Ojca jest błędny adres. Fajne takie wizytówki. Długopisem napisał poprawny... Więc może jeszcze zdążę dziś napisać do niego krótki list.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Z młodzieżą przed Panem

Kilkugodzinne spotkanie młodzieży z Panem Jezusem. To brzmi tak kosmicznie. Może dlatego takie spotkania najlepiej organizować w nocy, bo wtedy dla niektórych są jak sen... Dodam: piękny sen.
Na takie spotkanie otrzymałem zaproszenie od siostry Wiktorii  UK (jest jeszcze wersja łacińska nazwy zakonu, ale same siostry jej nie pamiętają :)). Ponieważ już byłem tam rok temu na czuwaniu przed Zesłaniem Ducha Świętego wiedziałem, że mogę spodziewać się obecności młodych. I byłem zakoczony. Pozytywnie. Skąd ci ludzie nie poprzyjeżdżali? Poznań, Trzebiatów, bliskiem memu sercu: Dębno, Różańsko, Dyszno, Grzybno :).
Nie zasłużyłem na to, aby uczestniczyć w całości spotkania. Miałem radość wysłuchać wprowadzenia Siostry Wiktorii, oraz bardzo dynamicznego w przekazie referatu  na temat życia błogosławionego Piotra Jerzego Frasattiego. Kleryk Maciej przybliżał życiorys błogosławionego ze wszystkimi detalami. Nie mógł opuścić epizodu z fajką, którą pykał błogosławiony. Po konferencji przyszedł czas na chwilę modlitwy przed Najświętszym Sakramentem.
No i na tym niestety mój udział się zakończył. Jeszcze tylko musiałem poprosić kierowcę z Dębna o przestawienie autokaru. I na koniec zamieniłem dwa zdania z grupą młodzieży, która wzorem Piotra Jerzego Frasattiego "pykała" swoje "fajki".
Dzięki Bogu, że to robili, bo już bym uwierzył, że to był sen, a młodzież w całości wzięta z kosmosu.

wtorek, 12 lutego 2013

Wielka karta Ewangelii Pokory

Decyzja Ojca świętego o zakończeniu pontyfikatu zaskoczyła wszystkich. Benedykt XVI chce "zaoszczędzić" chrześcijańskiemu światu po raz kolejny przeżywanie "Ewangelii Cierpienia". W tym względzie zdaje się, że błogosławiony Jana Paweł II swoim cierpieniem i umieraniem na oczach całego świata powiedział już wszystko.
Za to Benedykt XVI napisał swoją decyzją "kartę Ewangelii Pokory". Uniża się przed wszystkimi swoimi współpracownikami. Chce być na "marginesie", jak wielu wspaniałych starych ludzi, którym świat podziękował za ich aktywności i to, co mogą jeszcze uczynić.
Z pewnością chociaż przez chwilę świat pomyśli o tych, do których dołącza następca świętego Piotra.

sobota, 9 lutego 2013

Nie dla psa... buda

No i stało się. Pomalowałem budę dla psa (nie do końca, sic!). Jeszcze pozostał do zamieszczenia napis: TU MIESZKA SZCZĘŚLIWY PIKUŚ. Po niedzieli domaluję.
W końcu dałem się przekonać, że jestem wielkim prześladowcą zwierząt (konkretnie psów). Jednego już "psiej" pamięci.
Nie jest poprawnym politycznie zdanie, że psa należy traktować jak psa. Dziś tak oświadczyłem, że nie będę traktował w sposób humanitarny zwierząt. Będę się odnosił do nich w sposób "nie-ludzki". Bo w końcu te Boże stworzenia nie są ludźmi. 
I ta pomalowana buda jest bardziej dla ludzi, niż dla Pikusia, który i bez napisu jest po prostu szczęśliwy.
Pikuś ma przyjaciół, którzy bardzo przejęci są jego losem. Są w stanie dla niego poświęcić pieniądze, aby zakupić potrzebną suchą karmę. Poświęcają mu czas i współczucie. A ja zaproponowałem grabie i posprzątanie tego, co w ich oczach jest nie tak. Bo skoro mają tyle czasu, to może lepiej zamiast narzekać to po prostu coś zrobić.
Niestety ta propozycja nie znalazła uznania. A może nawet lekko wzburzyła przyjaciół Pikusia.
A ja chciałem być zrozumiany jako człowiek, który po prostu nie ogarnia tego wszystkiego. Który akurat w tym momencie bardziej myśli o ludziach, niż piesku.

wtorek, 5 lutego 2013

Listy z więzienia

Długo się zastanawiałem, czy o tym napisać. Czy przypadkiem nie naruszę pewnej przyzwoitości związanej z tajemnicą korespondencji. Mam nadzieję, że nie naruszę, i dalej będę mógł myśleć o sobie, że jestem przyzwoity gość.
Niedawno przyszedł czwarty listy. Ich autorem jest mój były uczeń. I nie prosi w nich o papierosy, kartę telefoniczną, czy znaczki. Takie listy czasami przychodzą na parafie. On dzieli się swoimi przemyśleniami. Nie otrzymał ode mnie żadnej odpowiedzi. Ale za każdym razem mam takie wrażenie, że jakby ją otrzymał. Nie ma wyrzutów, że nie odpisuję. Pisze wytrwale. Już czwarty list.
Oczywiście nie jest to uczeń, który był mi obojętny. Bardzo wzruszyła mnie kiedyś historia jego życia. Do tego stopnia, że kilkadziesiąt razy opowiadałem o nim na różnych rekolekcjach i spotakniach z młodzieżą. Był dla mnie przedstawicielem tych młodych, którym wydawało się, że siłą woli i wytężoną pracą pokonają wszelkie przeszkody. Niestety często przychodzi moment, że zło jest silniejsze. I to zło, z którym się walczy w innych (alkoholizm, inne uzależnienia) staje się doświadczeniem takiego wojownika.
Jest Bóg, który ratuje. I chyba po raz kolejny będę tego świadkiem. Bez mojej zasługi. Dlatego jeszcze nie odpisuję.

sobota, 2 lutego 2013

Bosko na słodko!

Ostatni dzień stycznia to oczywiście wielkie święto dla Salezjanów. W parafii pod wezwaniem Jana Bosko - uroczystość odpustowa. Drzewiej odpusty łączyły się z jarmarkami, kolorowymi i wystrzałowymi. Tłumy garnęły się do kościoła, do spowiedzi i po odpusty. Może i dziś, gdzieś tak bywa.
Byłem szczęśliwy, że nasza świątynia nie świeciła pustkami. Trudno w takim momencie chwalić wiernych. Bo przecież nikt nie chwali zwycięzcę za udział w zawodach. Największą pochwałą jest zwycięstwo. Zwycięstwo ma swój specyficzny smak. W nasze odpustowe przeżycia wpisał się smak pierniczków w kształcie drzewka (bosco - z j. włoskiego: las). Sceptycznie nastawiony do zbliżającego się odpustu określiłem ilość uczestników na nie większą niż 200 osób. Na szczęście ksiądz Bosko nie zawiódł. Rozmnażał kasztany, z piernikami sobie też poradził.
Na "widowiskowy" charakter dawniejszych odpustów składał się wysiłek nie jednej służby. Nie tylko liturgicznej. Każdy wnosił coś od siebie. W takim trybie pojawiły się pierniki na naszym odpuście. Nikt ich nie zamawiał. Ale ktoś, kto miał Boży pomysł w sercu nie zawahał się go zrealizować.
Co to znaczy słuchać swojego serca.

sobota, 26 stycznia 2013

Przyniosłem piłkę, kto złapie?

Czy tak może rozpocząć się wielka przygoda w życiu młodego człowieka? Kiedy w 1841 roku patron naszej parafii, św. Jan Bosko przyjmował święcenia kapłańskie miał bardzo intratne propozycje pracy duszpasterskiej. Zarówno oferty bogatych rodzin, jak i zaprzyjaźnionych proboszczów nie znalazły uznania w sercu młodego kapłana. Śnił swój sen z 9-go roku życia. Już stał się kapłanem. Marzenie zaczęło się realizować. Ma już w zanadrzu dar mocy Ducha świętego, „Który spoczął na nim, namaścił go i posłał, aby ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; aby uciśnionych odsyłał wolnymi, aby obwoływał rok łaski od Pana”.
Dlatego Święty Jan Bosko wybrał młodzież. I tego się trzymajmy :)

niedziela, 20 stycznia 2013

Ojciec zapłakał

Co mogą zrobić dzieci, aby skutecznie zranić swoich rodziców?
Mogą się do nich nie odzywać. Mogą, jak w przysłowiu, odmrozić sobie uszy. Mogą o nich zapomnieć. Źle myśleć i mówić. Przeklinać.
Do tej niekompletnej listy chciałbym dopisać jeszcze nieobecność na pogrzebie rodziców. Tak, aby cała rodzina wiedziała, że się pogniewaliśmy.
Inny "ciężki" przypadek to nieprzyjście na złoty jubieleusz małżeństwa rodziców. Taki właśnie przeżyłem. Początkowo myślałem, że "pan młody" się wzruszył i dlatego zapłakał. On jednak wyszeptał, że to dlatego, bo jeden z synów nie przyszedł.
Łzy zostały na posadzce w kościele. Syn ich nigdy nie zobaczy. A przecież to już dorosły facet. Nie zobaczy i nie zrozumie, co to znaczy być ojcem.

niedziela, 13 stycznia 2013

Oskar, jak ten od Pani Róży

Nawet ogólnopolska pielgrzymka kibiców na Jasną Górę tak mnie nie zmobilizowała do napisania kilku zdań, jak dzisiejsze spotkanie z Oskarem. To oczywiście imię fikcyjne. Ale życie gasnące, jak najbardziej prawdziwe. Oskar ma dalekosiężne plany. Sięgające daleko poza granicę wyznaczoną mu przez specjalistów od troski o długość i jakość naszego życia. Czy je zrealizuje? Nie ma to dziś większego znaczenia. Są potrzebne, aby dziś mieć ochotę zabrać się do nauki i podejmować wysiłek rehabilitacji.
Jego życie, jak wielu podobnych mu, ciążko chorych dzieci, stało się Ewangelią Życia. Wyschły już łzy rodziców. Ich wiara w Życie jest na tyle silna, że buduje innych. Cieszę się, że ich poznałem.