środa, 14 sierpnia 2013

Złoty pierścionek

Wchodząc z kościoła po wieczornej Mszy świętej zostałem zaczepiony przez jedną z parafianek. Od razu do mojej dłoni wcisnęła jakiś drobny przedmiot. Nawet nie zdążyłem go zobaczyć, a już był w mojej kieszeni. "To mój stary pierścionek, pragnę go ofiarować Matce Bożej za zdrowie mojej córki". Mam mocno w sercu zapisaną tę intencję "o zdrowie Ani", więc mnie w sumie nie zdziwiła wdzięczność matki.
Wszystko było by w porządku, gdyby nie fakt, że zapomniałem o tym pierścionku. Nie wyciągnąłem go. Dopiero następnego dnia, kiedy po rannej Mszy świętej zatrzymałem się przed obrazem Wspomożycielki przypomniałem sobie o tym wotum. Ręką sięgnąłem do kieszeni, a tam pusto... Na pewno go nie wyciągałem. Nawet go nie widziałem. Ale wstyd. Co powiem tej kobiecie, że zgubiłem jej dar serca? Zacząłem szukać, przed kościołem, na drodze do plebanii. Nigdzie nie ma. Trzeba będzie chyba kupić jakiś złoty pierścionek i udawać, że to ten. Poprosiłem jeszcze o modlitwę panią Halinkę szczerze opowiadając, jak wielkim gamoniem się okazałem. Ona przypomniała o świętym Antonim. I nie trzeba było długo czekać. Pierścionek czekał w kancelarii przy komputerze. Pani Honorata znalazła go sprzątając kościół.
Ale to i tak cud, że się znalazł. To tak naprawdę pierwsze cenne wotum dla naszej Wspomożycielki.
Liczę na równie szybki powrót do pełni sił Ani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz