piątek, 23 listopada 2012

Pierogi u Ewy

Jej mama poświęciła wszystko dla niej. Jest pogodna i radosna. Ewa choruje na jakąś chorobę, w Polsce jest z tym problemem kilkadziesiąt osób (jeżeli są dobrze zdiagnozowani). W sumie poszedłem do nich na pierogi. I nie dlatego, że byłem głodny, lub nie miałem co jeść. Pewnie chciałem też sobie udowodnić, że nie jestem aż tak zapracowany, by nie mieć czasu na to spotkanie. U niej po raz kolejny uświadomiłem sobie, że to co naprawdę mamy i możemy dać innym to nasza osoba, nasz czas. A tego Ewa ma pod dostatkiem. Kiedy ona patrzy na swoje spotkania z przyjaciółmi to widzi przede wszystkim to, co inni jej dają. Ale nie dostrzega, że przecież i ona ofiarowuje innym cząstkę siebie. I nie jest ważne, co powie. Czy da świadectwo mężnego dźwigania krzyża, czy tylko podzieli się swoimi rozterkami codzienności.
W sumie piszę to, aby rzucić (tak myślę) z Bożym pokojem odrobinę światła na Twoją codzienność. Bóg nas nie opuszcza. Sama to dobrze wiesz. Czasami jednak chcielibyśmy, aby jego pomoc przychodziła tak, jak to (nawet podświadomie) sobie zaplanowaliśmy. A pomoc nasza jest niezmiennie w Jego Imieniu.
Proszę, abyś modliła się Imieniem Jezus.

(na marginesie przepraszam osobę, do której napisałem te słowa w dzisiejszym liście, ale stwierdziłem, że to jest to, co chciałbym dziś pozostawić)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz