Niestety nie na długo. ;)
Ale wrócę.
Jadę tam, gdzie moje uszy są bardziej wrażliwe na Jego Słowo.
Już tęsknię.
niedziela, 16 czerwca 2013
Spotkałem księdza Bosko
Już dawno nie było takiego zamieszania. Ma przyjechać ksiądz Bosko a tu wszystko na głowie staje. I to nie koniecznie musiały być przykre rzeczy. Czasami śmieszne, jak pomysł Zarządu Dróg, aby w dniu peregrynacji zacząć prace przy remoncie parkingu. Pan z Urzędu zapewniał: "zadążymy przed uroczystością, zdążymy przed niedzielą". Tylko uroczystość była właśnie w piątek. Odkrycie, bo tak to trzeba nazwać, że nie będzie księdza Arcybiskupa. Zupełnie przypadkowe, chociaż od kilku dni w mediach powtarzano, że ma być i przewodniczyć. Na pociechę usłyszałem przez telefon "PRZEPRASZAM" wielkimi literami od księdza Sekretarza. Radio Maryja i Telewizja TRWAM dotarły i zrobiły dobrą robotę. Jak przystało na media. Przed samym przyjazdem księdza Bosko zgodziłem się pokazać nasze miasto ekipie kierowców, która przywiozła relikwie. Ostatecznie skończyło sie na poszukiwaniu sklepu z odzieża nietypowych rozmiarów. Nie wiedziałem, że będzie to takie trudne, ale za trzecim razem się udało. Krótka wizyta w Radiu Szczecin, i moi towarzysze poprosili o odwiezienie do bazy na Ku Słońcu. Tyle się działo, a przecież najważniejszy był On - ksiądz Bosko. Sam już nie wiem, czy ze zmęczenia, czy z radości, aż mi łzy popłynęły. Gdy klęczałem z dziećmi przy księdzu Bosko, już wiedziałem, że to co najważniejsze się dzieje. Moje salezjańskie sprawozdanie zaczęte. Była uroczysta Msza, wzruszające czuwanie z młodymi i wieczyste ślubu kleryka Mirka o północy. O świcie ostatnia Eucharystia i pożegnanie. Serce mi znów zadrżało. Prąd popłynął przez całe ciało. Tak przeżywali pojawienie się księdza Bosko jego wychowankowie na Valdocco. I tak samo ja je przeżyłem.
niedziela, 9 czerwca 2013
Rzut kropidłem
Jak przystało na Sumę także i dzisiaj odbył się obrzęd pokropienia wiernych. Ta liturgiczna praktyka ma na celu przypomnienie wiernym o sakramencie chrztu świętego. Także w sposób, co się stało. Została mi w dłoni część. Już nie udawałem, że święcę dalej, tylko jak najszybiciej odzyskałem utraconą cześć i przekazałem ją ministrantowi. Poszkodowana, dzięki Bogu, nie była do końca zorientowana, co się wydarzyło. Inaczej było z pozostałymi wiernymi, którzy z trudnem opanowywali śmiech. Nie kryłem mojego zażenowania zaistniałą sytuacją.
Pewnie od dzisiejszego dnia wzrośnie poziom powagi w czasie pokropienia wiernych. Bo przecież coś, co wydarzyło się raz, może zdarzyć się i drugi. :)
Pewnie od dzisiejszego dnia wzrośnie poziom powagi w czasie pokropienia wiernych. Bo przecież coś, co wydarzyło się raz, może zdarzyć się i drugi. :)
poniedziałek, 3 czerwca 2013
Pierwsza taka adoracja w historii Kościoła
Godzina 17.00 wczorajszego dnia zapisała nowy rodział w katolickiej Europie. Na wezwanie papieża Franciszka stanęliśmy przed Najświętszym Sakramentem, aby trwać w jedności na modlitwie. Tę godzinę mogłem przeżyć w Różańsku. Ksiądz Proboszcz Krzysztof przygotował prezentację z tekstami pieśni oraz grafikami o treści eucharystycznej. Mogłem zająć miejsce "na kościele" i zwiększyć frekwencję na nabożeństwie. Ucieszyła mnie obecność moich byłych uczniów: Kamila, Mikołaja, Michała no i oczywiście Oliwii, która miała inne plany na tę godzinę, ale ostatecznie chyba nie żałuje tego czasu oddanego Panu Jezusowi. W gronie wiernych pojawił się również były proboszcz - ks. Józef. Pod koniec nabożeństwa wyruszyliśmy w procesji do okoła kościoła. Za Panem Jezusem, w pierwszym rzędzie, szliśmy w trzech: ks. Józef, mój brat i ja. To była pierwsza taka procesja w moim życiu. Przecież w tym samym czasie tak wielu ludzi na świecie spogłądało na tego samego Chrystusa w Eucharystii. Ile takich małych wspólnot mogło poczuć się w sercu Kościoła. I do tego tak bardzo odpowiedzialnie za to, co się w Nim dzieje.
czwartek, 30 maja 2013
Chleb na procesji Bożego Ciała
Przy drugim ołtarzu podczas dzisiejszej procesji został rozdany jej uczestnikom chleb. Kilkadziesiąt bochenków świeżego chleba "zabezpieczyła" wspólnota neokatechumenatu. Jeszcze przed samą procesją był dylemat kiedy, kto, i jak ma go rozdać. Miałem wielką ochotę wyręczyć ministrantów w powierzonym im zadaniu. I tak też się stało. Najbardziej ucieszyły mnie dwie sytuacje, w których podarowany kawałek, dosłownie kęs, chleba wywołał uśmiech na poważnej twarzy. Pomyślałem wtedy o samej procesji. Przecież najważniejszy jest Pan Jezus. To On powinien przywracać ten uśmiech, a nie podarowany, zwykły chleb. Wyobraziłem sobie przez chwilę procesję, w której kapłan niosący Ciało Chrystusa przeciska się przez tłum. Ze wszystkich stron jest oblegany. I każdy, kto tylko chce może się go dotknąć.
Ale gdy tak myślałem czoło procesji się oddalało. Ja zostałem z okruszynami na samym końcu.
Z tych medytacji trzega było szybko wrócić na ziemię, bo zepsuł się samochód z nagłośnieniem. Gdy znalazło się kilku chętnych mężczyzn do popchania busa okazało się, że może on jednak się przemieszczać. Ale przez chwilę, w tym konkretnym miejscu procesja nabrała charakteru rzeczywistego orszaku, który towarzyszył Panu Jezusowi.
Dobrze, że On szedł na początku i nie wiedział, ani smutnych twarzy, ani popsutego busa.
Ale gdy tak myślałem czoło procesji się oddalało. Ja zostałem z okruszynami na samym końcu.
Z tych medytacji trzega było szybko wrócić na ziemię, bo zepsuł się samochód z nagłośnieniem. Gdy znalazło się kilku chętnych mężczyzn do popchania busa okazało się, że może on jednak się przemieszczać. Ale przez chwilę, w tym konkretnym miejscu procesja nabrała charakteru rzeczywistego orszaku, który towarzyszył Panu Jezusowi.
Dobrze, że On szedł na początku i nie wiedział, ani smutnych twarzy, ani popsutego busa.
niedziela, 26 maja 2013
Taksówką do zakrystii
W tych ostatnich dniach jednak nie umarłem, chociaż zaniedbałem wpisy na blogu.
Nie opisałem śluby Pawła i Sylwii, chociaż im obiecałem, trudno... Nie opisałem wielu innych, ważnych wydarzeń. Ale ponieważ dni minęły, więc szkoda "odgrzewać kotlety", jak jest coś świeżego.
Wychodząc z domu katechetycznego zobaczyłem podjeżdżającą taksówkę. Od otwierającego okno kierowcy spodziewałem się usłyszeć pytanie, które często pada od taksówkarzy, czy pod dobry adres przyjechał. Tym razem padło słowo: "ja po księdza". Jak po mnie, to co tu długo czekać otworzyłem drzwi i wsiadłem widząc już znajomą twarz ministranta sprzed lat.
W tym ostatnim dniu trochę słuch mi się popsuł, bo to było "do" a nie "po". W takim razie zamówiłem kurs do zakrystii (około 100 metrów). Nie spodziewałem się, że tak długo będziemy jechać. Z taksówki wysiadłem po ponad 10 minutach. Sam nie jestem pewien, czy kierowca nie żałuje, że pozwolił mi wsiąść. Bo przyjechał w sprawie chrztu dziecka, żeby było ciekawiej nie swojego. A odjechał z zadaniem przygotowania się i swojej narzeczonej do ślubu. W którymś momencie naszej rozmowy musiałem się upewnić, że niekt nie słyszy naszej rozmowy. W końcu w taksówce jest tyle elektronicznego sprzętu. A ponieważ nikt nas nie podsłuchiwał, więc i tutaj nie napiszę szczegółów tej rozmowy.
Nie opisałem śluby Pawła i Sylwii, chociaż im obiecałem, trudno... Nie opisałem wielu innych, ważnych wydarzeń. Ale ponieważ dni minęły, więc szkoda "odgrzewać kotlety", jak jest coś świeżego.
Wychodząc z domu katechetycznego zobaczyłem podjeżdżającą taksówkę. Od otwierającego okno kierowcy spodziewałem się usłyszeć pytanie, które często pada od taksówkarzy, czy pod dobry adres przyjechał. Tym razem padło słowo: "ja po księdza". Jak po mnie, to co tu długo czekać otworzyłem drzwi i wsiadłem widząc już znajomą twarz ministranta sprzed lat.
W tym ostatnim dniu trochę słuch mi się popsuł, bo to było "do" a nie "po". W takim razie zamówiłem kurs do zakrystii (około 100 metrów). Nie spodziewałem się, że tak długo będziemy jechać. Z taksówki wysiadłem po ponad 10 minutach. Sam nie jestem pewien, czy kierowca nie żałuje, że pozwolił mi wsiąść. Bo przyjechał w sprawie chrztu dziecka, żeby było ciekawiej nie swojego. A odjechał z zadaniem przygotowania się i swojej narzeczonej do ślubu. W którymś momencie naszej rozmowy musiałem się upewnić, że niekt nie słyszy naszej rozmowy. W końcu w taksówce jest tyle elektronicznego sprzętu. A ponieważ nikt nas nie podsłuchiwał, więc i tutaj nie napiszę szczegółów tej rozmowy.
czwartek, 18 kwietnia 2013
Ruszyły mury
Nie ukrywam radości z faktu, że od 10 kwietnia ruszyliśmy z budową. Nie wiem, jak długo "pociągniemy", bo tradycyjnie wszystko zależy od... wiary. Jak wiara da pieniądze to budowa pójdzie do przodu ;) Ale już zupełnie poważnie to akurat dzisiaj spotkałem pewną panią, która zapytała o księdza Lucjana Gierosa. W najbliższy poniedziałek będzie 6. rocznica jego śmierci, ale akurat ona nie wiedziała, że już nie żyje. Oczywiście wspomniałem jej o rondzie księdza Lucjana i utworzonej Fundacji Symfonia Młodości. Jej opowiadanie dotyczyło wrażenia jakie pozostawił w jej sercu przy pierwszym spotkaniu, a było to w 1986 roku. Ubrany w sutannę, z uśmiechem na twarzy i prezentem w dłoni. Taki energiczny i inteligentny. Znający się na sprawach budownictwa i przepisach.
Na koniec wspomniałem, że ciągle liczę na jego wsparcie w realizowanym dziele. No i chyba przychodzi czas, kiedy ksiądz Lucjan zmobilizuje swoich dawnych przyjaciół.
Na koniec wspomniałem, że ciągle liczę na jego wsparcie w realizowanym dziele. No i chyba przychodzi czas, kiedy ksiądz Lucjan zmobilizuje swoich dawnych przyjaciół.
Subskrybuj:
Posty (Atom)